Ignacy Jan Paderewski podczas Triduum Grunwaldzkiego.

Wymarzony pomnik

Miałem dziesięć lat, gdy tata nie mógł mnie oderwać od Ulricha von Jungingena. Tyle samo, co Ignaś Paderewski, gdy przeczytał opowieść o bitwie pod Grunwaldem.

Poszliśmy pod pomnik grunwaldzki z tatusiem zaraz po jego odsłonięciu. Drugim odsłonięciu. Oglądałem postaci z zapartym tchem: dostojnego Jagiełłę na koniu, arcypoważnego Witołda z mieczem i leżącego bezwładnie Ulricha – musiałem dotknąć, żeby się upewnić, że nie żyje naprawdę. Rzeczą nieistotną wówczas dla mnie-pacholęcia był fakt, że odsłonięcie odbudowanego monumentu, który Niemcy zajadle zburzyli zaraz w trzydziestym dziewiątym wygardłowała tuba Gierkowskiej propagandy, jak również i to, że autorem na nowo odlanych w brązie postaci jest Marian Konieczny – co prawda uczeń Xawerego Dunikowskiego ale też i autor pomnika Włodzimierza Ilicza Lenina na Placu Centralnym w Nowej Hucie. Pamiętam, jak próbowano go wysadzić w powietrze. Ale coś poszło nie tak i tylko nogi kawałek urwało. Oczywiście Leninowi, nie Koniecznemu.

Ulrich, com się go bał w dzieciństwie, czy aby na pewno na śmierć jest zabity.

O pomniku grunwaldzkim zamarzył Ignacy Jan Paderewski zaraz po tym, jak w wieku lat dziesięciu pochłonął czytankę o grunwaldzkiej wiktorii. Spełnienie marzenia zajęło mu tyle, ile Mojżeszowi wyprowadzenie Izraelitów z niewoli: czterdzieści lat. W 1908 roku – a więc mając lat czterdzieści osiem i wygrany fortepianem spory majątek tudzież międzynarodową sławę – na salonach u Władysława Mickiewicza (syna wieszcza Adama) w Paryżu spotkał Antoniego Wiwulskiego – przymierającego głodem na skutek braku zamówień zdolnego rzeźbiarza na emigracji. Najął go do budowy pomnika. A ponieważ jedynym co Wiwulski posiadał był ochrypły kaszel czynnego gruźlika, udostępnił mu jako pracownię własną oranżerię przy wilii w szwajcarskim Morges. Wiwulski czerpał inspirację z Sienkiewiczowych „Krzyżaków”. A modeli pozujących ubierał i wyposażał w rekwizyty, które mu Paderewski wypożyczył z garderoby opery w Paryżu. Zdawało się, że nie dokończy dzieła, tak go ten gruźliczy kaszel męczył biedaka. Paderewski zaangażował więc pomocników.

Inny pamiątkowy medalik grunwaldzki.

Część figur odlano z brązu, a część zrazu tylko z gipsu zdaje się zrobiono, później zastąpiwszy odlewami. W każdym razie wiosną 1910 roku wybrano lokalizację – w Krakowie, bo gród królewski, Jagielloński – na Placu Matejki, choć były też inne propozycje z Rynkiem włącznie – kamień węgielny wmurowano, miejsce budowy pomnika odeskowano, żeby nikt nie widział i prace ruszyły. Na pomnik uzyskano zgodę u samego Franciszka Józefa I. 15 lipca – na pięćsetlecie bitwy – rozpoczęło się Triduum Grunwaldzkie. Trzy dni trwały uroczystości, obejmujące msze w Kościele Mariackim i Wawelskiej Katedrze, pochody i przemarsze, strzelanie do kurka (pani Paderewska zbiła piątaka i dostała nagrodę Bractwa Kurkowego) i popisy Związku Sokoła. Feliks Nowowiejski dyrygował orkiestrą i dwie setki śpiewaków liczącym chórem, które zaśpiewał tradycyjną „Bogurodzicę” i premierowo wykonał „Rotę” Marii Konopnickiej.

Jeden z medalików grunwaldzkich.

W uroczystości udział wzięło ponad 150 tysięcy jaśnie państwa i włościan, nawet z pozostałych zaborów. Każdy otrzymał na pamiątkę broszurkę, w której napisano: „Nie padło tu ani jedno słowo nienawiści pod adresem wrogów naszych, wszyscy czuli to dobrze, że uroczystości grunwaldzkie nie na to są, aby Prusaków pozłościć, ale mają na celu podniesienie i pokrzepienie ducha narodu” – to tak przy okazji tego, o czym natenczas u nas, a zwłaszcza na Jasnej Górze głośno. Przybyszów przez trzy dni podejmowali gościną i noclegiem mieszczanie krakowscy. A z okazji odsłonięcia pomnika wybito nawet specjalny medalik z Jagiełłą i Witołdem, niczym z samą Najświętszą Panienką.

Jeden z trzech krakoskich pomników Paderewskiego – ten za Celestatem w Ogrodzie Strzeleckim.

Kraków oszalał na punkcie Paderewskiego. Honorowym członkostwem nagrodziło go Bractwo Kurkowe i „Sokół”. Władze miasta bardzo, bardzo chciały przyznać honorowe obywatelstwo, ale mistrz nie mógł go przyjąć, nie będąc poddanym Franciszka Józefa I. Na otarcie łez jeszcze za życia mistrza jego imię nadano ulicy prowadzącej z Rynku Kleparskiego na Plac Matejki. A Uniwersytet Jagielloński – Wydział Filozoficzny – przyznał mu tytuł doktora honoris causa. Niestety premier Paderewski nie znalazł czasu, by przyjechać do Krakowa i odebrać dyplom doktorski, choć obiecywał, a nie chciał, żeby mu go do Warszawy przywieźli. Dzięki temu ów dyplom mamy u siebie w Krakowie. Nie tak, jak patenty Bractwa Kurkowego i „Sokoła”, które Ignacy Jan zabrał potem do Warszawy, gdzie są do dziś, czyli z naszego punktu widzenia – przepadły. Ale za to w ogrodzie za Celestatem stanął pomnik Paderewskiego, zafundowany przez Bractwo Kurkowe i wykonany przez papieskiego Dźwigaja na 150. urodziny mistrza, 100 lat odsłonięcie pomnika i 600 lat Grunwaldu. Oprócz niego Paderewski ma w Krakowie jeszcze dwa inne pomniki (Aleje Mickiewicza i ulica Westerplatte).

Jagiełło siedzi mocno w siodle na grzbiecie stojącego na baczność rumaka.

Dodam jeszcze, że w związku z budową pomnika, zgodnie z zacnym krakoskim zwyczajem, doszło do licznych kłótni i utarczek, jak również utworzenia stosownego komitetu obchodów grunwaldzkich – tradycja jest tutaj najważniejsza. A w komitecie był mój Jacek Malczewski. I jeszcze kilku innych: Wojciech Kossak, prezydent Leo, Ignacy Daszyński et consortes.

Spyta ktoś jeszcze: a dlaczego Jagiełło tak sztywno w siodle siedzie na baczność stojącego pod nim konia? Dlaczego nie w pędzie, w kłusie albo galopie? Odpowiem. Bo Jagiełło bitwę, Bogu dzięki, przeżył. Gdyby w niej zginął, koń pod nim stałby tylko na zadnich nogach. Gdyby wskutek ran w niej odniesionych potem umarł, koń unosiłby nogę jedną. Taki klucz się przyjął w przedstawianiu znamienitych postaci konno. Wystarczy wspomnieć księcia Józefa Poniatowskiego przed Belwederem. Pepi zginął nie w bitwie, ale od friendly fire – swoi, a właściwie Francuzi go ostrzelali, nie rozpoznawszy z daleka. Ale to już inna historia.

[zdjęcia z domen publicznych]