Życie rysuje bolesne scenariusze, wkłada na barki człowieka niepojęte ciężary i rodzi pytania, na które próżno szukać odpowiedzi.
Ten obraz namalował olejem na płótnie William-Adolphe Bouguereau. Madonna siedzi na tronie. Ozdobne pędy zastygły na kamiennych podłokietnikach. Za sobą ma przetykane złotem oparcie, na nim krzyż z postacią Baranka – Zwycięzcy Śmierci w środku. Z tła wyłania się otaczający jej głowę jasnozłoty nimb. W brunatnej jak zastygła krew sukni, w czarnożałobnym płaszczu podnosi dłonie i oczy w geście modlitwy. Na twarzy Madonny maluje się smutek, ale w oczach widać tlącą się iskierkę nadziei.
To nie jest Madonna z dzieciątkiem. To Madonna z rozpaczającą matką. Przyniosła do Maryi umarłego synka. Położyła na rąbku płaszcza Matki Boskiej. Przyprawiła kwiatami tak samo bladymi, jak lico dziecka. Suknię ma czarną, jakby uszytą z resztek, które zostały w płaszcza Madonny, który z jej szatą zlewa się w jedno – tak jak łączą się smutki obu matek, które przeżyły stratę syna. Położyła głowę na kolanach Najświętszej Panienki. Ręce splecione, składa jak do modlitwy i załamuje zarazem. Co teraz będzie? Jak mam dalej żyć? Po co i dla kogo? Wokół unosi się atmosfera bolesnych pytań, na które nie ma odpowiedzi.
Jest jedynie sugestia. Na podstawie czole schodka, na którym stoi tron Madonny widać napis „Mater Affli…”. Napis jest niekompletny. Można się tylko domyślać, że to – po łacinie – Matka udręczonych albo zasmuconych. Łacińskie „afflictio” jest tylko w kawałku. To znaczy, że smutek nie trwa wiecznie, ból się kiedyś skończy.
Bouguereau miał być księdzem. Przerwał jednak studia teologiczne i oddał się malarstwu. Związał się ze swoją modelką Nelly Monchablon. Po dziesięciu latach wspólnego mieszkania, w ciągu których doczekali się trojga dzieci, zawarli wreszcie małżeństwo. Tydzień po ślubie zmarła na gruźlicę najmłodsza córeczka Jeanne. W 1875 roku zmarł – także na gruźlicę – syn Georges. To właśnie wówczas Bouguereau namalował Pocieszycielkę Strapionych. Nie przypuszczał wówczas zapewne, że doczeka jeszcze śmierci dwojga następnych dzieci i małżonki.
Życie rysuje bolesne scenariusze, wkłada na barki człowieka niepojęte ciężary i rodzi pytania, na które próżno szukać odpowiedzi. Chyba że na kolanach Pocieszycielki.