To nie imię. To obywatelstwo. Jak Polka albo krakowianka.
Jezus zmartwychwstały nie powiedział jej „Madziu” tylko „Mario” (w oryginale może „Mariam” albo „Miriam”). To było jej imię. „Magdalena” oznacza pochodzącą z Magdali obywatelkę tego miasteczka (6 kilometrów od Kafarnaum, w czasach biblijnych 4000 mieszkańców, 250 łodzi. rybackich) Złowione ryby suszono i solono, żeby je móc przechować i sprzedać dalej. Dlatego miejscowość nazywano Magdal Nunaja („wieża ryb”), albo po grecku Tarichea („miasto solonych ryb”).
Szkoda, że papież Grzegorz Wielki nie zajmował się produkcją proszku do prania. Posiadał bowiem umiejętność łączenia 3 w 1. I tak Marię Magdalenę utożsamił zarówno z siostrą Marty i Łazarza z Betanii oraz z kobietą nienajcięższych obyczajów, która tuż przed Wielki Tygodniem obyła stopy Jezusa łzami, wytarła je włosami i namaściła olejkiem. Już z pięćset lat temu teologowie zaczęli rwać włosy z głowy, że tak nie można, że to nie jedna i ta sama, ale trzy różne postaci. Ale wytłumacz tu komu. Stąd też poszło przekonanie, że skoro Jezus wyrzucił z Marii Magdaleny siedem złych duchów (Łk 8,2), to ona ladacznica była, tfu. Tymczasem współczesna egzegeza snuje przypuszczenia, iż egzorcyzm mógł dotyczyć nie tyle nieobyczajnego prowadzenia się, co raczej jakiejś ciężkiej choroby (np. epilepsji), którą w czasach biblijnych łączono ze złym duchem. Nie ma w Ewangelii żadnych dowodów, że Magdalena była nawróconą ladacznicą, chociaż jako taką przedstawia ją literatura i sztuka.
Wszyscy czterej Ewangeliści opisują spotkanie Marii Magdaleny ze Zmartwychwstałym. Nie poznała go. Trudno się dziwić, wszak szukała umarłego, a On ukazał się jej żywy. Chciała Go dotknąć, a On jej na to: „nie dotykaj mnie”. W Biblii łacińskiej to jest „noli me tangere”. „Impatiens noli-tangere” nazywa się po łacinie nasz ogrodowy niecierpek pospolity – ten, co kiedy się go dotknie dojrzałego, pęka ze złości i rozsypuje wokół swoje nasiona. Na pamiątkę Marii Magdaleny.
Jezus wysłał ją do uczniów. Zrobił z niej apostołkę apostołów. Wybrał sobie na świadkinię zmartwychwstania kobietę – która wówczas nie mogła być (np. w sądzie) wiarygodnym świadkiem. Na nich jednak Magdalena nie poprzestała.
Starożytna legenda mówi, iż Maria Magdalena głosząca Ewangelię o zmartwychwstaniu stanęła w Rzymie przed cesarzem Tyberiuszem. Zabawnie to wyglądało, bo w ręku trzymała śniadanie – ugotowane jajko.
– Chrystus zmartwychwstał! – oznajmiła cesarzowi.
– Zmartwychwstał? Prędzej mi wmówisz, że jajko w twoim ręku jest czerwone, niż że On zmartwychwstał.
…i w tej chwili jajko pokraśniało i ukłuło oczy cesarza swoją czerwienią.
Na pamiątkę tej legendy barwimy jajka wielkanocne (pisanki, kraszanki). Na Wschodzie zawsze na czerwono. Bo ten kolor – także na chorągwi, którą trzyma Zmartwychwstały – to znak życia (jak krew) i zwycięstwa.
Co mnie najbardziej urzeka w postaci Marii Magdaleny? Niedzielny poranek, kiedy powiedziała sobie: nie ma na co czekać, trzeba zacząć szukać. I poszła do grobu. I „widziała Pana”. Gdyby dale siedziała i czekała, ani apostołowie, ani my nie wiedzielibyśmy o Zmartwychwstaniu. Maria Magdalena uczy: nie czekaj, szukaj, ruszaj by poznać prawdę.
Poza tym, nawet jeśli przyjąć, że Jezus ją nawrócił z jakiegoś grzechu, przychodzi taka myśl, że oto każdy święty ma swoją przeszłość, a każdy grzesznik ma swoją przyszłość…
Jako ilustrację zamieszczam współczesną ikonę Kelly Latimore. Jest wyjątkowa. Zazwyczaj przedstawia się w tej scenie klęczą Marię i stojącego Jezusa (jak na ikonach obok). Latimore zrobiła coś przeciwnego: Maria Magdalena stoi, a Jezus, którego ma za ogrodnika, pochyla się by pokazać jej kiełkujące roślinki, jakby chciał przypomnieć: „jeśli ziarno w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przyniesie plon obfity” (por. J 12,24).
Wszystkim Magdalenom – serdeczności!