Nie wiadomo czy istniał. A jeśli tak, na pewno miał na imię inaczej.
Legenda mówi, że był rzymskim legionistą. Pierwszy z cesarzy pod którym służył – Marek Aureliusz – bardzo go lubił. Nie bez powodu. Trwały wojny z Markomanami (przez „eM”, nie pomyliłem się – to było plemię, które zawojowało część dzisiejszych Czech, potem ruszyło na Rzym, aż w końcu osiadło w Bawarii). Wojnom towarzyszyła dramatyczna susza. Dopóki Ekspedyt nie pomodlił się o deszcz. Niebiosa nie tylko zesłały ożywcze potoki na ziemię, ale jeszcze gromami wykończyły paskudnych Markomanów. A potem przyszedł kolejny cesarz – Dioklecjam. Nie lubił chrześcijan, jak komarów. I zaczął ich tysiącami zabijać. Śmierć nie ominęła także Ekspedyta.
Bo Ekspo był chrześcijaninem. Podobno w dniu gdy miał przyjąć chrzest o poranku sfrunął do niego diabeł w postaci wrona (albo przypełzł jako wąż – to wersja alternatywna) i uśmiechając się począł go namawiać, by odłożył chrzest do jutra. Ekspedyt się zdenerwował, rozdeptał dziada krzycząc „dzisiaj”! I w ten sposób stał się patronem spraw przewlekłych, zwłaszcza sądowych oraz wzorem, by nie odkładać do jutra, tego co należy zrobić dziś. Choć inni są przeciwnego zdania i mówią: co masz zrobić dziś – zrób jutro, a co masz zrobić jutro – odłóż na pojutrze – będziesz miał dwa dni wolnego.
Wszystko to średnio trzyma się kupy. Hagiografowie mówią, że doszło z czasem do pomyłki w przepisywaniu lub przekazywaniu imienia zacnego męczennika, który nazywał się Elpidios (od greckiego „elpis” czyli „nadzieja”). Faktycznie imię Ekspedyt pojawia się dopiero w XVII wieku w nieco zabawnych okolicznościach. Podobno jakieś pobożne zakonnice poprosiły biskupia czy nawet papieża o relikwie jakiegoś świętego męczennika. Parę dni później nadeszła przesyłka z napisem „Expédit” – co mogło oznaczać, że zawartość jest gotowa, skompletowana i jej dostawę należy przyspieszyć bez zwłoki. W każdym razie adnotację kurierską miały nabożne niewiasty odczytać jako imię męczennika, którego zacne szczątki były w środku i tak się narodził kult.
Jest on dość egzotyczny. Pojawia się w Ameryce Południowej, a chyba najżywszy jest na wyspie La Réunion – 700 km na wschód od Madagaskaru na Oceanie Indyjskim (to zamorski departament Francji). Podobno tutaj też dotarła onegdaj paczka z relikwiami i napisem „Expédit”. Na wyspie są setki kapliczek Ekspedyta – w niektórych przypadkach bez głowy, gdyż ta została strącona przez porywczych tubylców, gdy Ekspedyt odmówił wysłuchania jakiejś prośby. W większości z nich posążki świętego są na wszelki wypadek za zakratowanymi drzwiczkami. I wszystkie kapliczki bez wyjątku są całe pomalowane na jaskrawo czerwono.
W ogóle Ekspedyta przedstawia się, jak depcze wronę ze wstążką z napisem „cras” – co znaczy „jutro” i onomatopeicznie odnosi się do wronich odgłosów – a w ręku trzyma krzyż z napisem „hodie” czyli „dziś” (krzyż w czasach Dioklecjana nie był jeszcze symbolem chrześcijaństwa, ale co tam). To nawiązanie do legendy o przyspieszeniu – nomen omen – Ekspedytowego chrztu. Z racji tego „już, teraz, dzisiaj” przyzywają Ekspedyta także studenci w czas sesji. Oczywiście chodzi o to, żeby udało się zaliczyć egzaminy w pierwszym terminie – dziś – a nie jutro czy potem, w ramach jakichś poprawek albo komisów.
Istniał czy nie, Ekspedyt czy Alpidiusz – najważniejsze, żeby nie odkładać. Chyba, że chodzi o pieniądze na czarną godzinę.