Od lat toczy się spór o jedzenie mięsa w piątek w Oktawie – Bożego Narodzenia i Wielkanocy.
Bo oficjalnie w kalendarzu kościelnym tylko te dwie oktawy jeszcze pozostały. Jedni słusznie tłumaczą, iż sens oktawy jest taki, że przez kolejne osiem dni przeżywa się tajemnicę tego pierwszego dnia, więc żaden post w taki piątek nie obowiązuje. Liturgiści kręcą nosem, że liturgia już nie wygląda tak samo, jest wciąż uroczysta, ale mniej uroczysta, więc post musi być. Nie wiem, dlaczego jedzenie kiełbasy miałoby mieć charakter liturgiczny, ale pewnie w ogóle wiem za mało.
Znalazłby się ktoś mądry i dyskusje by uciął, w końcu chodzi o dwa piątki w roku. Ale to byłoby za proste. Więc kompetentne władze kościelne udzielają dyspens. Albo nie udzielają. Udzielają w danym roku, a potem w następnym już nie. Normalnie można się wykończyć. Tylko czekać, aż ktoś wymyśli apkę, która w po dostępie do GPS powie ci, czy jesteś aktualnie na terenie, na którym obowiązuje dyspensa czy też musisz pościć.
Internet ma bekę z tego. Ci, co i tak do kościoła nie chodzą potrząsają pięściami, że nikt im nie będzie mówił, co mają jeść, a czego nie wolno. Jeszcze inni narzekają, że Kościół utrzymuje piątkowy post jako oręż służący do dyscyplinowania wiernych – jeżeli miałoby tak być faktycznie, to coś mi ten oręż wygląda na przestarzały i nieskutecznych, jak ułańska szarża na czołgi w we wrześniu 39.
Zastanawia jedynie fakt, że nikt nie próbuje ratować sensu postu. Bo chyba nikt już o nim nie pamięta. Zrobiłem małą ankietę: dlaczego pościmy, dlaczego nie jemy mięsa? Najczęściej słyszałem: żeby się umartwić albo na pamiątkę męki Pana Jezusa. Serio? Żeby się umartwić? Ja osobiście mam takie zamiłowanie do mięsa, że raczej jego konsumpcja jest dla mnie umartwieniem. Jakim umartwieniem jest niejedzenie mięsa dla wegetarianina? Otóż – antropologicznie i historycznie rzecz ujmując – niejedzenie mięsa nie ma na celu żadnego umartwienia, ale szacunek dla życia. Żeby jeść mięso, trzeba zabić. Nie jeść mięsa – znaczy nie zabijać. Pości się, nie je mięsa, przez szacunek dla życia. Tradycja żydowska idzie jeszcze dalej w post – na przykład w Jom Kipur – zabrania, oprócz spożywania mięsa – także noszenia skórzanej odzieży i galanterii. Bo by pozyskać skórę, też trzeba zabić. No dobrze, a ryby? Dlaczego w czas postu je się ryby. Bo za „mięso” uważano produkty tych istot, które Bóg powołał do istnienia w szóstym dniu stworzenia – tym samym, co człowieka. A więc post dotyczy mięsa istot lądowych. Ryby oraz ptaki Pan Bóg uczynił dzień wcześniej, wypełniając nimi wody i przestrzeń między wodą a niebem. Dlatego jeszcze w wiekach średnich w dni postne raczono się nie tylko rybami, ale też drobiem. Dopiero później uznano, że jednak ten drób, to nie bardzo. Znów można się odwołać do tradycji żydowskiej, która zakazuje spożywania krwi istot żywych – to znaczy zwierząt lądowych. Krew ryb jest dopuszczona do spożycia i nie łamie praw koszerności.
Od dzieciństwa wpaja się nam, żeby w piątek nie jeść mięsa. Szkoda, że nikt nie tłumaczy faktycznego motywu tej praktyki, dziś niemal zupełnie niezrozumiałej, a przez to dla coraz większej części populacji bez znaczenia. Może gdyby siły zamiast na dyskusje o poście w dwa oktawowe piątki w roku przeznaczyć na objaśnienie głębokiego wymiaru postu, jako poematu na cześć życia, zrobiłoby się jakoś spokojniej i normalniej.
Obrazek: Jacopo Tintoretto – „Stworzenie zwierząt” (1551)