Może to nie jest wiedza dzisiaj powszechna, ale w czasach Peerelu funkcjonowała cała masa różnorakich absurdów i dziwactw.
W sumie dzisiaj też tak jest, tylko absurdy są inne. Choć nie wiem, czy nie więcej. Ale dobra, mniejsza z tym.
Więc w czasach Komuny co roku trzeba było zwrócić się do naczelnika gminy czy sekretarza partii z podaniem o pozwolenie na zorganizowanie procesji Bożego Ciała. Oni czasami różne cyrki robili, wymyślali jakieś niestworzone historie. Wiadomo, jak to władza. Najczęściej chcieli, żeby procesje były krótsze, przycinali trasę itepe.
I jeden proboszcz wpadł na taki pomysł. Poszedł do tego właściwego kacapa i mówi mu, że chciał zgłosić procesję Bożego Ciała.
– A co to jest?
– Idzie się z Najświętszym sakramentem po wsi i modli się przy umajonych zielonymi gałązkami ołtarzach.
– A ile tych ołtarzy jest? – pyta sekretarz.
Jegomość bał się, że mu aparatczyk coś okroi, więc na wyrost mówi mu, że… czternaście. Niby tak z Drogą Krzyżową mu się skojarzyło.
– Czternaście?! – sekretarz aż zaniemówił. – To za dużo! Tyle nie może być! Trzeba to zredukować!
– To chociaż cztery żeby były – poprosił proboszcz. A wiadomo, że cztery ołtarze są normalnie.
– No…, tego… – machnął ręką sekretarz. – W sumie cztery, to już nie jest najgorzej. Niech będzie.
I dzięki temu procesja mogła się odbyć tak jak zawsze, do czterech ołtarzy. Cięć nie było.
[zdjęcie z sieci: precesja Bożego Ciała w latach 80.]