Akurat na Roratach dzieciom o rzece Jordan księża opowiadali. A mnie się przypomniała historia arcyksięcia Karola Ludwika Habsburga.
Karolek był młodszym bratem Franciszka Józefa I. Po tajemniczej śmierci syna FJ I – arcyksięcia Rudolfa (+ 1889) – został następcą tronu. Tytułem tym cieszył jednak zaledwie siedem lat, następstwa oczywiście nie doczekawszy. A to za sprawą pobożnej peregrynacji do Ziemi Świętej.
Karol wielce religijnym był. Co roku miał zwyczaj stawiać się na audiencji u samego Ojca Świętego. Z czasem jego religijność przemieniła się wręcz w dewocję. Kiedy jego syn – Franciszek Ferdynand – szczęśliwie uleczony został z suchot, następca tronu udał się z pielgrzymką dziękczynną do Ziemi Świętej. Bawiąc tutaj nie tylko dokonał zanurzenia w wodach rzeki Jordan, ale nie omieszkał również napić się wody z niej. Gdybyż tylko skosztował, palec zanurzył i polizał… Ale on tę wodę – jak relacjonują świadkowie – pił łapczywie, niczym wielbłąd. A nikt nie śmiał jaśnie panu zwrócić uwagi. I to nie mogło się dobrze skończyć. Wszak mistrz rymowanego smrodku dydaktycznego Stanisław Jachowicz podawał analogiczny, choć nieco odmiennej materii przykład:
Droga Andziu, rzekła ciotka,
nie obgryzaj mi nagniotka.
Andzia ciotki nie słuchała,
zgryzła i wymiotowała.
Karolek nie zwymiotował. Gorzej. Zaraził się prawdopodobnie tyfusem. Albo czymś innym i do tego później przyplątał się tyfus. W każdym razie zdołał jeszcze powrócić do Wiednia, gdzie w sporych męczarniach żyć przestał 19 maja 1896 roku. Starszy brat – FJ I – przeżył go o całe dwie dekady.