Bazylika Laterańska jest pierwszą świątynią chrześcijaństwa. Ważniejszą od Bazyliki Świętego Piotra. I z barwniejszą historią, której nie są obce zdrady, spiski i zamachy.
Ta historia sięga czasów, kiedy koledzy z Galilejskiego Klubu Rybaków rozpierzchli się po świecie, głosząc historię Jezusa z Nazaretu. W Rzymie panował cesarz Klaudiusz. Gość dość mądry, oczytany, ale pierdoła straszna. I żonę miał temperamentną bardzo, którą się niewiele zajmował. W przeciwieństwie do niejakiego Placjusza Laterana. Ów początkujący, młody i przystojny senator wdał się w namiętny romans z cesarzową, który niebawem ujawnił się światu. Byłby Placjusz niechybnie i skutecznie stracił głowę dla Messaliny, gdyby nie miał wujka Aulusa. Ów dowodził zwycięską inwazją na Brytanię, czym zaskarbił sobie tak wielki szacunek u cesarza Klaudiusza, że ten machnął ręką i młodzieńcowi, którymu przyprawił – żyć pozwolił. Tylko godność senatora mu odebrał, żadnymi głupimi immunitetami się nie przejmując.
Gdy po Klaudiuszu Neron objął władzę, Placjusza na stanowisko senatorskie przywrócił. Gdy w swym szaleństwie Neron podpalił Rzym, senatorowie uknuli spisek, by cesarza pozbawić władzy lub życia, a najlepiej obu naraz. Plan był taki: Placjusz upadnie Neronowi do nóg, prosząc cesarza o pożyczkę. Kiedy Neron zacznie przewracać oczami, że nie ma kasy, Placek obejmie go w kostkach i powali na ziemię, a następnie unieruchomi, co pozwoli komuś uzbrojonemu poderżnąć gardło despocie. Placjusz miał tyle samo szczęścia w spiskach, co w romansach. Więc nie ma się co dziwić, iż plany zamachu szybko dotarły do Nerona. Ten natychmiast kazał Placjusza ściąć. Dokonał tego w lochu przeznaczonym na egzekucje niewolników niejaki Stacjusz Proksumus, również zamieszany w spisek, którego jednak Placek nie wydał. Podobno Stacjusz był tak zdenerwowany, że za pierwszym ciosem nie odrąbał głowy Placjusza. Ten jednak nawet się nie zająknął. Poprawił się tylko na pieńku. I za następnym razem wszystko poszło jak z płatka.
A Neron, idąc za – nomen omen – ciosem, pałac Placka Laterana na wzgórzu Coelius zarekwirował i przejął na własność. Pławili się kolejni cesarze laterańską posiadłością. Rozbudowali obiekt. Wznieśli to nawet koszary i stajnie dla gwardii konnej. Aż cesarz Konstantyn, gdy wydał edykt uwalniający chrześcijaństwo, podarował laterańskie dobra papieżowi Melchiadesowi. Wkrótce rozpoczęto tutaj budowę ogromnego kościoła Zbawiciela, który poświęcił papież Sylwester I – ten, którego wspomina się w ostatnim dniu roku.
Niebawem zbudowano tutaj jeszcze monumentalne baptysterium, czyli taką chrzcielnicę, większą od niejednego naszego kościoła. A patronami kościoła obwołano świętych Janów – Chrzciciela i Ewangelistę. Papież sobie tutaj mieszkał i odprawiał co trzeba aż do początku XIV wieku, kiedy – jakby w akcie zemsty Neroan zza grobu – wszystko mu się na tym Lateranie spaliło, a on sam musiał pryskać do Awinionu. Kiedy po blisko 70 latach jednej z kolejnych papieży – Grzegorz XI, za namową św. Katarzyny ze Sieny, wrócił wreszcie do Rzymu, stwierdził, że lepiej zbudować coś nowego, niż remontować stare. I osiadł w Watykanie. Nie, no Lateran w końcu odbudowano i do dziś tutejszy kościółek – raptem 130 metrów długości – ma tytuł arcybazyliki i „Głowy Wszystkich Kościołów Rzymu i Świata”. Ale papież zasadniczo rezyduje w Watykanie i basta.