Zbawienie nienarodzonych

Gdyby do poczęcia doszło 1 stycznia, poród w terminie książkowym miałby miejsce około 15 października.

Z tego powodu ten dzień obchodzony jest jako Dzień Dziecka Utraconego. To okazja do namysłu nad losem dzieci, które zmarły przed narodzeniem oraz empatii wobec ich matek i ojców. Ten dzień rodzi także pytania o to, co dzieje się z duszami dzieci, którym z powodu poronienia nie można było udzielić chrztu?

Biblia nie zawiera żadnych bezpośrednich i wprost odniesień do tego zagadnienia. Z jej przesłania można jedynie wysnuć dwa zasadnicze wnioski. Pierwszy: Bóg pragnie zbawienia każdej osoby (kluczowe są słowa: „pragnie” – to jego zamiar i cel – oraz „każdej” – a więc bez względu na wiek, liczbę przeżytych lat lub jakiekolwiek inne czynniki). Po drugie: do zbawienia potrzebne są dwa czynniki ze strony osoby: wiara oraz chrzest, albo – szerzej – sakramenty święte. Może je przyjąć jedynie osoba żyjąca, a więc nie dziecko przed narodzenie ani ktoś, kto już nie żyje.

Zrazu, zwłaszcza pod wpływem świętego Augustyna, zagadnienie zbawienia dzieci, które zmarły przed narodzeniem, a więc nie mogły wykazać się wiarą ani przyjąć chrztu, traktowano nader surowo. Synod w Augustynowej Kartaginie w 418 roku stwierdził, że dzieci zmarłe bez chrztu „należą do szatana”. Dalsze wypowiedzi łagodziły nieco ten ton. W wielkim skrócie wyglądało to tak, że dzieci zmarłe przedwcześnie pewnie nie są – mówiąc najprościej – w piekle, ale niebo też nie jest dla nich, przebywają więc w rzeczywistości na swój sposób nijakiej czyli w otchłani niemowląt („limbus puerorum”).

Przez wieki zagadnienie to nie dawało spokoju niektórym teologom i wszystkim rodzicom dotkniętym utratą dziecka poczętego. Już współczesny Katechizm napawa otuchą, zaznaczając: „Zasada, że Bóg chce zbawienia wszystkich ludzi, pozwala mieć nadzieję, że istnieje droga zbawienia dla dzieci zmarłych bez chrztu (por. KKK 1261).

Sprawą zajmuje się międzynarodowa komisja teologiczna, która w 2007 roku wydaje dokument. Jej uczestnicy piszą, że przeanalizowane racje dają nadzieję, że dzieci, które umierają bez chrztu, zostaną zbawione. Zaznaczają przy tym, iż nie chodzi w tym przypadku o „pewność”, ale o „nadzieję”, ponieważ nie wszystkie prawdy dotyczące zbawienia zostały nam objawione.

Można tutaj użyć pewnego porównania. Żeby jakieś działanie uzyskało kategorię grzechu ciężkiego (na przykład kradzież, opuszczenie niedzielnej Eucharystii), musi być działaniem świadomym i dobrowolnym. Nie jest grzechem kradzieży zabranie przez pomyłkę lub niedopatrzenie czyjegoś płaszcza z szatni zamiast swojego albo niedzielna absencja w kościele spowodowana operacją, gorączką, wypadkiem czy innym nieszczęściem. Takie okoliczności przypisujemy nie własnej niechęci lub zaniedbaniu ale działaniu – jak mawiali starożytnie siły wyższej (vis maior). Analogicznie przedstawia się kwestia zbawienia dzieci nienarodzonych i – właśnie z tego powodu, a nie przez niedbalstwo czy niechęć – nieochrzczonych.

Czy zatem Pan Bóg może zbawić bez chrztu? A kto był pierwszy? Kto jest większy, ważniejszy: Pan Bóg czy chrzest? Oczywiście, że Pan Bóg. Chrzest nie może wytyczać granic działania Panu Bogu. Byłoby to absurdalne. Chrzest wytycza jedynie ramy wiary człowieka. Ślicznie to podsumował – dawno temu – papież Innocenty III: Jest nie do pomyślenia, by zostały potępione wszystkie małe dzieci, których tak wiele umiera każdego dnia, ażeby miłosierny Bóg, który nie chce, aby ktoś zginął, nie przewidział także dla nich jakiegoś zbawczego remedium.

I żeby ktoś nie pomyślał, iż w takim razie chrzest można zlekceważyć, trzeba jeszcze raz mocno podkreślić”: nadzieję na zbawienie żywimy wobec dzieci, które nie przyjęły chrztu, ponieważ fizycznie (przepraszam za określenie) nie było można go im udzielić. A nie nieochrzczonych, którym można było chrztu udzielić, gdyby nie lenistwo, zaniedbanie czy lekceważenie.