Sanktuarium Miłosierdzia Bożego wszystkim kojarzy się z Łagiewnikami. Wszystkim – tylko nie mnie. Moje jest na Prądniku.
Dokładnie u sióstr Albertynek na ul. Woronicza, w ich kościele, gdzie stoi ołtarz zbudowany na grobie świętego Brata Alberta – pierwszego takiego apostoła Bożego Miłosierdzia. Siostra Faustyna – z całym szacunkiem – ale może Bratu Albertowi co najwyżej herbatkę zrobić. Albo papierosa skręcić. Bo w historii Apostoła Miłosierdzia nie żadne dzienniczki, ale papierosy odgrywają zasadniczą rolę. Chmielowski popadł w nałóg gdy podczas Powstania Styczniowego na skutek ran musiał się poddać amputacji nogi. Operację wykonano przy świetle łuczywa w wiejskiej chacie, na żywca. Jako środek znieczulający ktoś wetknął w usta Chmielowskiego zapalone cygaro. Zaciągał się i wrzeszcząc wypuszczał kłęby dymu. Aż w końcu do ćmiące się cygaro połknął.
Po powstaniu wstąpił do Jezuitów. W nowicjacie kazali mu palenie rzucić. Szło nieźle, dopóki nie znalazł raz na ścieżce niedopałek. Zaciągnął się łapczywie tylko parę razy. A potem przed ojcem duchownym przyznał się do chwili słabości. Wyrzucili go Jezuici. A on popadł w ciągnącą się miesiącami depresję, z której próbował go wyciągnąć brat, goszcząc Chmielowskiego w swoim dworku. Bezskutecznie. Aż raz przyjechał w gości miejscowy pleban, prosty klecha. Adam uciekł na pokoje, ale drzwi do salonu nie zamknął. I niechcący usłyszał, jak pleban mówi do brata, że pan Adam niepotrzebnie się tak zamartwia, bo Bóg jest miłosierny i przebacza grzechy, a nie wyzłośliwia się nad nimi. Tak Chmielowski doświadczył spotkania z Miłosiernym. I tak został jego apostołem.
Nie napisł duchowego pamiętnika. Nie wymyślił żadnej koronki. Nie 15.00 ale każda godzina była wystarczająco dobra, by uczcić Miłosierdzie Boże, okazując miłosierdzie ludziom w potrzebie. Przejął od miasta ogrzewalnię dla bezdomnych na Kazimierzu. Odnowił, wyposażył, skrzyknął najpierw grupę mężczyzn, a zaraz potem kobiet. Ubrani w zgrzebne habity żyli regułą świętego Franciszka i każdego roku przygotowywali dla bezdomnych 50 tysięcy posiłków: śniadań, obiadów i kolacji. Tylko w pierwszym roku działalności ogrzewalni Brata Alberta liczba wykroczeń w całym Krakowie spadła o 1000, a przestępstw o niemal 900. Ludzie nie musieli kraść ani rabować, żeby zaspokoić głód i znaleźć dach nad głową.
I jeszcze o obrazie trzeba wspomnieć. Bo jak Miłosierdzie Boże, to i sanktuarium, i obraz musi być. Obraz Chmielowski namalował sobie sam. A właściwie zaczął malować. Malował Jezusa Miłosiernego – zaraz po biczowaniu, w cierniowej koronie i z trzciną w ręku, w purpurowym płaszczu rochełstanym na piersi tak, że układa się w kształt serca, z którego bije przejmujące światło, a nie same tylko dwie wstążki promieni. Zaczął malować swoje „Excel Homo”, ale nie skończył. Jakby chciał nam zostawić resztę roboty.
20 sierpnia Adam Chmielowski – Brat Albert – miał urodziny. Tym razem – sto osiemdziesiąte, gdyż urodził się w podkrakowskiej Igołomii w roku 1845. Jak łatwo policzyć: do powstania poszedł, nogę był stracił i papierosy zaczął palić w wieku 18 lat. Kurzył do końca. W Boże Narodzenie w 1916 roku, przed południem, leżąc na łożu śmierci, zażyczył sobie jeszcze papierosa. Wypalił go niespiesznie, podczas gdy zgromadzeni u wezgłowia modlili się po cichu. I umarł akurat w chwili, gdy dzwony bić zaczęły na Anioł Pański w samo południe.
Wiem, że licytacja między Bratem Albertem a Siostrą Faustyną w kwestii apostolstwa Bożego Miłosierdzia ma tyle samo sensu, co dyskurs o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Narodzenia Pańskiego. Mam nadzieję, że Faustyna nie obrazie się na mnie za tę herbatę i skręcanie papierosów. Ale – z różnych powodów – kocham Brata Alberta i zależy mi strasznie (mówiąc po krakosku), żeby go wreszcie jakiś papież, pleban – może być nawet pan albo wójt – ogłosił Apostołem a jego miejsce spoczynku sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Bo zasługuje na to z całą pewnością, bezsprzecznie i bezdyskusyjnie.
Wszystkiego najlepszego, Bracie Abercie, urodzinowe sto lat. Niech Ci się darzy w tym niebie. Na wieki wieków, amen. I przy okazji – jeśli możesz – pozdrów Siostrę Faustynę.
[Foto: Brat Albert i jego Jezus Miłosierny. Obu znajdziemy w sanktuarium Ecce Homo – sanktuarium Miłosierdzia – u sióstr Albertynek na krakowskim Prądniku]