Kocioł i dzwon

Wczoraj pojawiło się mnóstwo wpisów o śmierci Pani Asi Kołaczkowskiej, charyzmatycznej na scenie i po ludzku prawdziwej w chorobie i lęku.

A dziś już któryś raz z rzędu czytam w postach i komentarzach: czemu wszyscy tylko o niej? Ile można? Nie ma innych ludzi i spraw?

Przyszły mi do głowy dwie rzeczy. Pierwsza, to dowcip opowiadany przez księdza profesora Tischnera Józefa na naszych wykładach z filozofii poznania. W piekle podobno każda nacja – Amerykanie, Francuzi, Chińczycy – ma swój kocioł. Przy każdym stoi po kilku diabłów z widłami. Co rusz ktoś próbuje wyskoczyć z kotła, często z pomocą rodaków. Wtedy czujne diabły wrzucają go na powrót do środka. Tylko przy polskim kotle nie ma ani jednego strażnika. Tutaj jeśli tylko komuś przyjdzie do głowy, żeby się wydostać na zewnątrz, zaraz pozostali lokatorzy wrzącej brei sami wciągną go na powrót do środka. Diabla nie potrzeba.

Druga rzecz, o której pomyślałem wobec tych wszystkich krytyk – po co tyle pisać o czyjejś śmierci – to użyty przez Thomasa Mertona jako tytuł i przez Ernesta Hemingwaya jako motto fragment wiersza Johna Donne’a:

Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. (…) Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie (…). Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.