Weterynarz

Skąd się biorą słowa?

To akurat z łaciny. Rzymskie legiony wszystko to co potrzebne jest do wojaczki transportowały na grzbietach zwierząt. Gdy zwierzęta odsłużyły już swoje, przechodziły na emeryturę do zagród, w których znajdowały opiekę i wytchnienie. To były osobniki stare – po łacinie „veteri” („vetus” = „stary”; od tego pochodzi też „weteran”). Armia zatrudniała ludzi, którzy opiekowali się emerytowanymi transporterami, dając im tytuł „veterinarii” (taki opiekun w liczbie pojedynczej to „veterinarius”).

I choć troską połączoną z leczeniem otaczano zwierzęta już w starożytnym Egipcie, to jednak na otwarcie pierwszej w historii prawdziwej szkoły weterynaryjnej trzeba było poczekać aż do połowy XVIII wieku. Pionierami w tej dziedzinie zostali Francuzi. Zaraz za nimi poszli Austriacy, Duńczycy, Szwedzi i inni. Na naszych ziemiach pierwsza szkoła weterynaryjna powstała dopiero w 1840 roku w Warszawie.

Określenia „weterynarz” i „weterynaria” są cokolwiek kolokwialne. Oficjalnie mamy bowiem do czynienia z lekarzem weterynarii i medycyną weterynaryjną. Ale coraz częściej słyszy się zangielszczony skrót, gdy opowiada, że był że swoim pupilem „u weta” i brzmi to raczej ciepło i sympatycznie, niż lekceważąco przecież. W dobie renesansu wyrugowanych onegdaj przez Komunę feminatywów pojawia się też „weterynarka” tudzież „wetka”.

Chociaż dzisiaj ta gałąź medycyny zajmuje się zwierzętami w każdym wieku, nie tylko „weteranami”, upgrade nazewnictwa nikomu przecież przez myśl nie przejdzie. Na szczęście, myślę. Bo jakby brzmiało „animalista” na przykład?

[Foto z sieci]