Wielbłąd i kogut

O zwierzętach się dzisiaj zgadaliśmy się z kolegą Leszkiem na ambonie.

Ja zacząłem od wielbłąda – bo o jego przeciskaniu się przez ucho igielne stoi dziś w Ewangelii. Więc opowiadam:

Przyszedł koń do Pana Boga z pretensjami:
– Popatrz, jak ja wyglądam: łeb mam spuszczony, grzywa oczy mi zasłania, nogi mogłyby być dłuższe, kopyta szersze i jakieś siedzisko by się przydało, skoro człowieka mam nosić na grzbiecie!
– Głupoty opowiadasz – Pan Bóg mu na to. – Wiesz jak byś wyglądał, gdybym cię posłuchał?
I przyprowadził do konia… wielbłąda. A koń tak się zląkł, że odtąd, ile razy spotka wielbłąda, drży ze strachu.

Jeszcze zaproponowałem Leszkowi, żeby psa sprzedał – a śliczną ma owczarkę niemiecką, Hypatię (jak ta filozofka z Aleksandrii) – a wielbłąda kupił, będzie miał na czym podróżować i klamoty wozić, haha!

A on na to, że film jest dobry ze świętej pamięci Stuhrem „Duże zwierzę”. Na co ja, że mam tomik opowiadań pana Orłosia, w którym jest też „Wielbłąd” i na jego podstawie właśnie film jest uczyniony według scenariusza świętej pamięci Kieślowskiego. My się strasznie musimy pilnować z takimi dygresjami. Tydzień temu – już nie pamiętam czym mnie Leszek sprowokował, ale wylądowałem w kukułczym gnieździe, nad którym latał Ken Kesey, a dziś jeszcze i tak Norwida, Herberta i kawałeczek Mickiewicza przerobiliśmy wokół Ewangelii klucząc.

Bo jest to fragment o bogactwie. Więc znowu ja się wdałem w filozoficzne wywody o tym, że w nauce Jezusa bogactwo nie określa stanu posiadania, ale stosunek człowieka do tego, co posiada i do Pana Boga. Pieniądze i Pan Bóg mają się do siebie tak, jak środki i cele. Jeżeli pieniądze są środkiem a celem jest Pan Bóg, wszystko jest OK. Najgorzej dzieje się wówczas, gdy Pana Boga postrzega się jako środek do osiągnięcia celu, jakim są pieniądze: Panie Boże, w sumie mam już tego wszystkiego całkiem sporo, ale gdybyś mi dał więcej, nie pogardzę.

A Leszek dysputę wyniósł na jeszcze wyższy poziom i zaczął ten porządek środków i celów wiązać z pojęciem człowieczeństwa. I mówi, jak to Platon definiował człowieka jako istotę z gładką skórą, stojącą na dwóch nogach. Na co jeden ze słuchaczy przyniósł mu nazajutrz uskubanego koguta i powiedział: oto człowiek Platona!

Nie ciągnąłem tego wątku, bo za gęsto nam się zrobiło od zwierząt użytecznych w dzisiejszym kazaniu. W każdym razie Leszek – o ile mi wiadomo – Hypatii na wielbłąda nie zamienia – po co? Przecież jeśli dalej będzie tyle siedział w książkach, garb mu sam wyrośnie, a nie żeby od razu pieniądze na jakieś duże zwierzę wyrzucać…