Skrzyczne

Z Andrzejem i Arkiem postanowiliśmy wybrać się na Skrzyczne.

Pomyśleliśmy o rowerach. Potem okazało się, że kursuje tam wyciąg. A w następnej kolejności – ile kosztuje bilet. Więc jak przystało na starych Centusiów wróciliśmy do myśli o rowerach a następnie przekuliśmy ją w czyn.

Nic specjalnego, wlał-wylał, połowa drogi w górę i połowa w dół. W górę wycisnęliśmy po pięć litrów potu. W dół jechaliśmy szutrówką. Arek potem sprawdził w aplikacji i wyszło, że momentami pruliśmy 67 km/h. Dobrze, żeśmy się nie skusili na wyciąg, bo drożej i wolniej.

Po drodze zaczepiło nas stadko dwudziestoparolatków z pytaniem ile trzeba ćwiczyć, żeby tu wyjechać na zwykłym rowerze. Więc mówimy, że to nie są zwykle rowery tylko z przerzutką. A oni, że to są zwykłe rowery, bo ich są elektryczne. Więc odpowiedzieliśmy, że to nie jest kwestia ćwiczeń tylko motywacji ekonomicznej. Przy okazji wywnioskowałem, że nawet prąd jest tańszy niż wyciąg, bo oni jednak nie wyciągiem tylko elektrycznymi rowerami wyjechali. A ludzie na ceny energii narzekają. Wstydźcie się. Prąd i tak jest tańszy niż bilety. Chyba.

I jeszcze muszę się pochwalić: od Andrzeja dostałem skrzynię jabłek i worek soku, a od Arka plakietkę jednostki, w której służy. Jabłka cudnie pachną i smakują, a plakietka przypomina, że „odważnym los sprzyja. Obiecałem, że jutro do ornatu sobie ją przypnę. Bo na rzep jest.