Bartłomiej ze skóry obrany

Pełno na włoskiej ziemi gołych wizerunków świętych płci obojga. Tak gołych, iż niektórym kazano domalować lub doprawić listki figowe. Ale to, co można zobaczyć w katedrze w Mediolanie – to już lekka przesada.

A chodzi o dzisiejszego patrona – świętego apostoła Bartłomieja. Niejaki Marco d’Agrate wydłubał go z kamienia nie tylko pozbawionego szaty, ale nawet bez… skóry. Widać tylko mięśnie, ścięgna, żyły, trochę kości i oczy. Nic wstydliwego też nie widać, no Marco Bartłomiejowi skórę jednak zostawił, lecz oczywiście na tam, gdzie każdy porządny człowiek ma skórę – czyli na ciele – ale zdjął ją z delikwenta a potem narzucił mu na ramiona i owinął wokół bioder. Wygląda ten mediolański Bartłomiej jak ilustracja z atlasu anatomicznego, tyle że w odcieniach szarości. Ale też być może Marco znał traktat o anatomii niejakiego Andreasa Vesaiusa, wydany w roku 1553. Jeśli tak, to znaczy, że lektura zajęła mu sporo czasu, gdyż Bartłomieja wyrzeźbił prawie dziesięć lat później. A jeśli ktoś miałby mediolański wizerunek Bartłomieja za nieskromny, niech wie, że naprawdę nieskromny to jest dopiero podpis autora na postumencie: „Non mi fece Prassitele, bensì Marco d’Agrate” co znaczy: nie uczynił mnie Praksyteles, ale Marco d’Agrate! Praksyteles był genialnym rzeźbiarzem ateńskim z IV wieku p.n.e. Ziemia włoska od czasów Cesarstwa zapchana była jego pracami oraz ich kopiami i zachwycała się nimi niemiłosiernie. Marco zaś udowodnił, iż Rzymianie nie gęsi – iż swych mistrzów mają. Z tego też powodu pod posągiem Bartłomieja nie tylko się podpisał, ale jeszcze… popisał. Jeśli o mnie chodzi – nie mam mu za złe. Idzie jesień. Nazbieram kasztanów i żołędzi, kupię pudełko zapałek i paczkę plasteliny. Zrobię tylu golców na ile mi wena pozwoli i poukładam w pudełku po butach, do którego wrzucę karteczkę: Nie Dunikowski mnie uczynił (albo Hasior czy Dźwigaj) ale Pędziwiatr.

Wróćmy do Mediolanu. Marco d;Agrate nie bez przyczyny tak oryginalnie urzeźbił apostoła. Bartłomieja nosiło po świecie. Głosząc Ewangelię zawędrował podobno i do Etiopii, i nawet do Indii. Aż wreszcie zakotwiczył w Armenii. Tutaj stanął przed posągiem bóstwa w największej świątyni i rozkazał diabłu, który w nim mieszkał, żeby wyrzekł imię prawdziwego Boga. A gdy ten powiedział – Jezus! – posąg legł w gruzach. I wszystkie figurki bożków w całym kraju też. Król Armenii, widząc to, natychmiast dał się ochrzcić. Zaś brat królewski trzymał stronę pogańskich kapłanów, którzy z zemsty pojmali Bartłomieja, ukrzyżowali głową w dół, a następnie z pomocą ostrego noża odarli go ze skóry. W okrutnych mękach skonał.

Święty Bartłomieja dłuta Marco d’Agrato.

Przez to oskórowanie jest patronem rzeźników o tych, co wyprawiają skóry i czynią z niej różne torby, uprzęże, paski i cokolwiek. Podobno podczas tortur jakaś litościwa kobiecina miejsca po zdartej skórze masłem smarowała, żeby Bartka mniej bolało. Więc i nasze prababki na świętego Bartłomieja masło ubijały, żeby używać je potem na oparzenia i rany wszelakie. A pradziadkowie od Bartłomieja pierogi olejem z rzepaku, lnu a rydzyka maścili sowicie.

Żeby ten tłuszcz nie zaszkodził, dobrze i o jakimś alkoholu dla zdrowotności pomyśleć. Więc na Bartłomiej zaczynał się zbiór szyszek chmielowych. I do warzenia piwka się zabierano ochoczo.

Prababcie masło świeżo zrobione odstawiwszy, w te pędy za ostatnie zaprawy ogórków się brały, bo po Bartłomieju warzywo to już – w ich przekonaniu – za bardzo do kiszenia się nie nadawało z powodu – podobno – nieładnego zapachu. Kiedy dzieciska pytały, czemu odtąd ogórki mają pachnąc nieładnie, babcie tłumaczyły, że Bartek w ogórki… narobił. Hm.

A mężów przy okazji ścigały, żeby chmielowe szyszki ostawiwszy, za zasiew się brali. Bo kiedy ziarno na Bartłomieja posiane, polon będzie przyszłoroczny obfity. A gdy się ociągać będą – nie daj Bóg – aż do wrześniowego Mateusza, głód do chałupy zajrzeć może.

Bartłomiej bociany zbierał do odlotu. A żabom kazał do stawu wskoczyć, wymościć się w dennym mule wygodnie na zimowisko. Ludziska też ostatnich kąpieli zażywali: w rzece, stawie, potoku. Czerwcowy Jan Chrzciciel wodę grzał, Bartłomiej ją studził. Koniec większej higieny z bieżącą wodą w tle na ten rok. Ale kto na Bartłomieja kąpiel wziął, mógł być spokojny o swoje zdrowie w czas jesiennej słoty i zimowych mrozów.

Jedynie w lesie nastawał niepokój. Bo na Bartłomieja otwiera się knieja. Odtąd sarny, jelenie i zające musiały umykać przed gromadami psów myśliwskich – na świętego Bartka zając boi się chartka. A kto nie umknął, nim trafił do gara i na półmisek, jak Bartłomiej był ze skóry obrany.