Jana Apostoła próbowano wyeliminować przy użyciu środków spożywczych. Nie udało się.
W kalendarzu kościelnym do 1969 roku było święto „świętego Jana w oleju”, obchodzone 6 maja.
O winie wiedzą raczej wszyscy. Na świętego Jana – 27 grudnia – poświęca się wino, spożywane następnie jako lekarstwo. Na co? Na wszelki wypadek – na wszystko. Janowe wino nie ma jakiejś wąskiej specjalizacji. Apokryfy głoszą, iż podczas jednej z dyskusji na tematy boskie pogańskim adwersarzom Jana brakło argumentów. Czego nie można powiedzieć o winie i o truciźnie. Połączono owe dwa składniki i uczynioną w ten sposób substancją poczęstowano Jana. A on jedynie uczynił nad kielichem znak krzyża, a napój natychmiast został opuszczony przez śmiercionośne czynniki, co nieraz obrazuje się w sztuce żmiją wypełzającą z kielicha, który Jan trzymając – błogosławi.
Gdy oderwie się wzrok od naczynia i przeniesie spojrzenie na twarz apostoła, można doznać niejakiej rozterki. Gdym pokazywał słuchaczom wizerunki Jana, nieraz pytali mnie, czy to aby na pewno mężczyzna: włosy ma długie, w loki ułożone, zarostu żadnego, rumieniec panieński w barwach dzięcieliny… A to jedynie odzwierciedlenie innej Janowej legendy. Podobno Jan wyrzekł słowo, a niebiosa sprawiły, że legła w gruzach świątynia pogańska. Cesarz rzymski Domicjan na wieść o tym nieco się zdenerwował, dał Janowi wezwanie na komisję śledczą. Co ustalono – nie wiadomo, w każdym razie Domicjan skazał Jana na śmierć przez ugotowanie (usmażenie?) we wrzącym oleju. Nim apostoła włożono w uwieszone nad ogniskiem naczyniem z tłustą zawartością, Jan je pobłogosławił. I gdy znalazł się w jego otchłani, zamiast zaskwierczeć jak plasterek boczku na patelni, poczuł się niczym pączek w maśle. Zaś rozgrzany olej nie tylko krzywdy żadnej mu nie uczynił, ale jeszcze sprawił, że Jan totalnie odmłodniał, zgubił zacny zarost, pyzaty się zrobił i dzięcielinowy, chłopięcy, dziecięcy – niezwykły przypadek na miarę filmowego Benjamina Buttona. Dobrze, iż w porę Jana z oleistej kąpieli wyciągnięto, bo jeszcze gotów zacząć gaworzyć, raczkować i domagać się pampersa. Cesarz widząc, że na nic sprawa, olał olej i karnie zesłał Jana na wyspę Patmos.
Reforma posoborowa święto zniosła. Dobrze chociaż, że liturgiści nie nakazali, by malunkom z Janem gładkolicym jakich zmarszczek albo brody nie dorabiać.
Z Janem jest jeszcze jedna ciekawa sprawa: nie ma jego relikwii. Jest oczywiście grób Jana w Efezie. Ale podobno, gdy w poszukiwaniu relikwii wiele wieków temu go otwarto, znaleziono we wnętrzu jedynie pył czy proch jakiś jasny, który był jako manna na pustyni. W Średniowieczu po Europie krążyły szklane fiolki z pyłem, który miał się unosić nad grobem Jana w dzień jego wspomnienia. Pył miał się cieszyć powodzeniem z tej racji, iż podobno uciszał burze. Po kątach szeptano także, że Jan nie umarł, ale podobnie jak Henoch, Mojżesz i Eliasz, a potem sam Jezus został uniesiony do nieba. Wszystko to zaś za sprawą ciekawskiego Piotra, który na odchodne zapytała Jezusa o Jana: Panie, a co z tym będzie?» Odpowiedział mu Jezus: «Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną!» Rozeszła się wśród braci wieść, że uczeń ów nie umrze. Ale Jezus nie powiedział mu, że nie umrze, lecz: «Jeśli Ja chcę, aby pozostał aż przyjdę, co tobie do tego?» (J 21,21-23). I tak już pozostało.