Będzie gorąco w sprawie przerwania ciąży. Czyli czegoś, czego ściśle rzecz biorąc nie ma.
Przerwanie oznacza chwilowe zaprzestanie czegoś, wstrzymanie na jakiś czas, po którym wróci się do poprzedniego stanu albo zajęcia. Otwórzmy Mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza” na cudownym opisie koncertu Wojskiego: „Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, / Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. / Zadął znowu… Sędzia przerywa grę, żeby po jakimś czasie ją wznowić. Polityk przerywa wystąpienie, żeby kogoś uciszyć albo uczcić ofiary katastrofy minutą ciszy. A potem wraca do swej diatryby.
W przypadku aborcji to tak nie działa. Nie chodzi o wyjęcie dziecka z łona matki, żeby po jakimś czasie znów je tam umieścić. „Aborcja” pochodzi od łacińskiego „aborario”, które oznacza „zniszczyć”, „zginąć”, „stracić” albo „zgubić”. To skutek nieodwracalny, nie przerwania lecz zakończenie ciąży ze skutkiem śmiertelnym, a nie włączenie pauzy albo stopklatki.
Piszę o tym, bo rzeczy dotyczące spraw najważniejszych – spraw życia i śmierci – trzeba nazywać po imieniu.