Mam za sobą kolejny objazd chorych. Większość z nich, to panie i panowie w poważnym wieku i stanie zdrowia.
Część już nie wstaje z łóżka. Przynoszę im komunię świętą. Na dokładkę zagadam głupio a serdecznie. Czesiowi, który ma już bardzo lichy kontakt ze światem mówię: Orzełku, lataj ale nisko i powoli! Panią Marysię, co posuwa się naprzód wsparta o chodzik proszę, żeby uważała na zakrętach. Pani Stasia chwali się, że była na grobie męża: syn ją zawiózł samochodem a potem wykombinował wózek i nie musiała się przepychać w tłumie na piechotę. A pani Danusi w ogóle przywiozłem nowy wózek – udało mi się załatwić. Bo stary nie chce jeździć. Pewnie łożyska się zużyły tak samo, jak Danusine kolana, z powodu których chodzić nie może.
Dziś zdarzyło się coś jeszcze. Patrzę: na liście mam nowy adres i nazwisko. Zajeżdżam, wchodzę. Rodzina w komplecie. Rozglądam się za kimś starszym albo ułóżkowionym. Zero efektu. Więc pytam: kto? Okazuje się, że Szymon. Przestraszyłem się, że jakaś poważna choroba. Ale to tylko ostre zapalenie oskrzeli, które w połączeniu z chroniczną astmą daje toporny przebieg. Nie, nie umiera, hahaha. Kompletuje sobie dziewięć pierwszych piątków miesiąca i tak bardzo nie chce stracić tego jednego, że mama poprosiła w kancelarii o księdza z komunią – chyba się nie gniewam? Nie. Nie gniewam. Tylko stoję i czekam, aż mi ktoś szczękę pomoże z podłogi dźwignąć. Nie miałem pojęcia, że są jeszcze ludzie, którym tak bardzo na czymś zależy. Zwłaszcza czymś tak niepopularnym, niedzisiejszym, nie na topie, jak… dziewięć pierwszych piątków miesiąca. Może nie zostanie w Kościele zbyt wielu wiernych. Ale jeżeli będą mieli taką wiarę, to w sumie po co ich więcej.
A, jeszcze pozdrowienia dla wszystkich od pewnej kociej piękności. Zawsze, gdy wjeżdżam na podwórko pani Irenki, czarna dama z białymi dodatkami na pyszczku i dekolcie wypełza nie wiadomo skąd, łasi się i wymiałkuje coś, co brzmi niczym „I’m ypur private dancer”. Kocia Tina Turner normalnie. Pani Ala też miała sierściuszkę. Ale umarła – pani Ala, nie sierściuszka. Pani Ala nie czytała chyba Szymborskiej, że się tego nie robi kotu, żeby umrzeć. Mnie się też tego nie robi. Przejeżdżałem dzisiaj koło jej domu. Smutno mi się zrobiło. Msze za panią Alę teraz odprawiam gregoriańskie. Takie życie. Taka śmierć. Pierwszy piątek jak co miesiąc. Mój ulubiony dzień.