Oznajmiła mi tę mądrość moja rodzicielka – emerytowana biolożka, uzasadniając pojawienie się nowego zielska na moim parapecie, tuż przy łóżku i biurku.
– To dlatego, że ów sukulent (znaczy taki jakby kaktus, choć w tym przypadku bez kolców, ale za to z wodowstrętem) uprawia odwróconą fotosyntezę.
– E…ee…e? – zapytałem nieśmiało.
Rodzicielka moja przewróciła oczami: jak mogę nie wiedzieć takich rzeczy. Normalnie roślinki uprawiają fotosyntezę czyli za dnia, pod z udziałem słońca pałaszują wstrętny dwutlenek węgla a wydalają cudowny tlen. Nocą zaś muszą się dotlenić. A wężownica ma odwrotnie: nocą pochłania wychrapany przez śpiochy dwutlenek węgla w zamian wspomagając objęcia Morfeusza dodatkowo uwalnianym do atmosfery tlenem. Koniec wykładu, powtórz!
Zapamiętałem, więc piszę. Proszę to sonie przeczytać i powtórzyć: wężownica powinna stać w każdej sypialni, jako katalizator – żeby nie powiedzieć dopalacz – snu. Doradza się tę roślinkę nie tylko snu miłośnikom, ale również zapominalskim, którym niejedna uprawa już uschła od niepodlewania. Wężownicy to nie grozi. Roślinka raczej ma wodowstręt. Absolutnie nie wolno pochlapać jej liści, bo zapnie focha. Podlewać można tylko na spodeczek, raczej skąpo, zimą nawet raz w miesiącu wystarczy.
Jedyne przeciwwskazanie dotyczy miłośników kotów. Gdyż wężownica ma trujące nieco liście. I jeśli kocina się nażre, będzie obolałą i trzeba będzie jej wydzieliny i wydaliny sprzątać, bo do kuwety może nie zdążyć. Być może z tego powodu wężownicę nazywa się wężownicą. A u nas popularne na nią określenie – tylko proszę mi nie mieć za złe, nie ja to wymyśliłem – to „język teściowej.
Słyszałem kiedyś od pewnego hodowcy sypialnianej wężownicy, że śniła mu się teściowa spacerująca s zkrokodylem. Opowiadał tak: gdybyście widzieli te wyłupiaste oczy, ogromny, jęzor, żółte ostre zębiska, te pazury – normalnie koszmarrr! A krokodyl wyglądał jeszcze straszniej!
Ma wężownica także oficjalną, łacińską, piękną nazwę: Sansewieria. Do Europy przywiózł bowiem ów ciepłe kraje lubiącą roślinkę żyjący w XVIII wieku naukowiec i odkrywca Rajmund di Sangro, książę San Severo (patrząc na mapę chodzi o księstwo na ostrodze ponad obcasem włoskiego buta). Posadził ją w swoim ogródku bezimienną. Dopiero neapolitański botanik Wincenty Petagna nazwał zielsko Sanseviera. I to nie na cześć księcia Sangro, ale niejakiego Piotra Antoniego Sanseverino, u którego w ogrodzie wężownicę zobaczył. Trochę to skomplikowane. Ale cóż: najważniejsze, by spokojnie się wyspać. Dobranoc.