Święty Maksymilian nie umarł. Oddał życie. To nie to samo.
O ostatnich dniach życia o. Maksymiliana Kolbego opowiedział więzień KL Auschwitz Bruno Borgowiec (nr 1192), pisarz (schreiber) i tłumacz w bloku śmierci, który wówczas nosił nr 13 (później 11). Polecam lekturę jego zeznań.
Wcześniej jeszcze dwie ciekawostki.
Pierwsza: W tym samym bunkrze w podziemiach bloku 13 na przełomie lutego i marca 1941 r. więziony był Franciszek Blachnicki (nr 1201), później ksiądz, Ojciec ruchu oazowego. W czasie, kiedy konał tutaj z głodu o. Kolbe, Franciszek Blachnicki więziony był w tym samym bloku, w karnej kompanii, z której zwolniono go na początku sierpnia tego samego roku, a więc jeszcze przed śmiercią Kolbego. Po wojnie wstąpił do Rycerstwa Niepokalanej, w latach 1955-56 przebywał w Niepokalanowie. Tam wymyślił „Oazę” jako diecezjalny Niepokalanów.
Druga: W dniu Wniebowzięcia NMP lub jego wigilię odeszli z tego świata aż trzej polscy święci: Jacek Odrowąż, Stanisław Kostka i Maksymilian Kolbe. Podczas kanonizacji o. Kolbego Jan Paweł II powiedział, że „nie umarł, ale oddał życie za brata”. To ważne.
A oto zeznanie Bruno Borgowca o ostatnim etapie męczeństwa o. Maksymiliana:
Do jednej z ostatnich cel w lipcu 1941 r. po odbytym apelu wieczornym przyprowadzono 10-ciu więźniów z bloku 14-go… Wszystkich nowo przybyłych wprowadzono do jednej celi… Od tego dnia nieszczęśliwi nie otrzymywali już żadnej strawy. Co dzień SS-mani, pełniący służbę na bloku 13, przeglądając cele kazali trupy zmarłych w ciągu nocy wynieść. Przy wizytach takich byłem zawsze obecny, gdyż musiałem spisywać numery zmarłych, względnie tłumaczyć ewentualne rozmowy lub prośby skazańców z języka polskiego na niemiecki.
Gorące modlitwy i pieśni do Matki Najświętszej nieszczęśliwych, rozlegały się po wszystkich gankach bunkra.
Miałem wrażenie, że jestem w kościele.
Przepowiadał ojciec Maksymilian Kolbe, a następnie chórem odpowiadali więźniowie…
Z celi, w której znajdowali się ci biedacy, słyszano codzienne głośne odprawianie modlitw, różańca świętego i śpiew, do których się też więźniowie z sąsiednich cel przyłączali. W chwili nieobecności SS-manów na bloku, poszedłem do bunkra, aby porozmawiać i pocieszyć kolegów. Gorące modlitwy i pieśni do Matki Najświętszej nieszczęśliwych, rozlegały się po wszystkich gankach bunkra. Miałem wrażenie, że jestem w kościele. Przepowiadał O. M. Kolbe, a następnie chórem odpowiadali więźniowie…
O. M. Kolbe trzymał się dzielnie, nie prosił i nie narzekał, dodawał otuchy innym, wmawiał współwięźniom, iż uciekinier się jeszcze odnajdzie i zostaną wypuszczeni. (…) W międzyczasie zmarł jeden po drugim, aż po trzech tygodniach pozostało tylko jeszcze czterech, wśród nich także O. M. Kolbe.
Wydawało się to władzy za długo, cela była potrzebna dla nowych ofiar, toteż pewnego dnia przyprowadzili kierownika izby chorych, Niemca, przestępcę kryminalnego nazwiskiem Bock, który każdemu po kolei dawał zastrzyki kwasu karbolowego w żyły lewej ręki. O. M. Kolbe z modlitwą na ustach podał sam ramię katu.
Gdy miałem ciało Ojca Kolbego z celi wynieść i drzwi otworzyłem podpadło mi, że Ojciec Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte.
Jego ciało było czyściutkie i promieniowało.
Brunon Borgowiec nr 1192
[Grafika: Marian Kołodziej – Labirynty. Klisze pamięci. – podziemia kościoła franciszkanów w Harmężach]