Nie płacz, kiedy skończyło się coś dobrego w twoim życiu, tylko się ciesz, że w ogóle się zdarzyło.
Tak pojechałem sobie GG Marquezem dziś w kościele, gdzie czyta się Ewangelię o Jezusie, który płacze nad Jerozolimą (Łk 19,41-44).
W Biblii prawie wszyscy płaczą: Dawid rozstający się z przyjacielem, Piotr po zaparciu się Pana, kobiety na drodze krzyżowej, Maria Magdalena przy pustym grobie, uczniowie których opuszcza Paweł, Jan w Apokalipsie, bo nie widzi Baranka, który godzien jest otworzyć zapieczętowaną siedmiokroć Księgę Życia.
Człowiek zaczyna płakać zaraz po urodzeniu. I płacze całe życie. Aż wypłacze wszystko, co ma do wypłakania. A potem umiera. Dlatego Jezus płacze nad Jerozolimą, bo za kilka dni tutaj umrze. A po zmartwychwstaniu nie będzie już łez. Bo nie płacze się, że skoczyło się coś dobrego, tylko się cieszy, że w ogóle się przytrafiło.
(Zdjęcie zrobiłem jakiś czas temu z miejsca, w którym płakał Jezus, choć Jerozolima wyglądała wówczas zgoła inaczej).