Bóg jest jak moja własna twarz.
Mojej własnej twarzy nie mogę sam zobaczyć.
Ktoś może mi o niej powiedzieć: że gładka albo pomarszczona, zaczerwieniona lub blada, albo że kawałek jajecznicy mam na brodzie.
Mogę spojrzeć na czyjąś twarz. I domyślić się, że moja jest więcej lub mniej podobna.
Mogę popatrzeć w lustro. To ułatwia sprawę. Ale w lustrze nie ma prawdziwej twarzy, jedynie jej odbicie – efekt zasad optyki.
„Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś ujrzymy twarzą w twarz”(1 Kor 13,12).
A mimo to, twarz jest. Mam twarz. Czuję ją z całą pewnością. Bóg jest jak moja własna twarz.
Takie tam z dzisiejszego kazania, któreśmy z kolegą Leszkiem dziś dialogowali.
Obrazek: autoportret mojego Jacusia Malczewskiego wyjęty z większej całości „Jezus i Samarytanka”. Jacuś malował Panów Jezusów jako swoje autoportrety. To najlepszy dowód, że Bóg jest jak własna twarz.