Ś. P. Vangelis

Nie szukał pieniędzy ani sławy. Uciekał przed wywiadami.

W jednym z nielicznych powiedział, że czuje się jak coś w rodzaju kanału przez który przechodzi muzyka, by z chaosu przemienić się w hałas.

Krytycznie oceniał współczesną sztukę.

– Żyjemy w ciemnej epoce zanieczyszczenia muzyki – twierdził. – Włączasz radio, a pięć minut później potrzebujesz aspiryny.

Siedział w swoim studio nawet do północy.

– Nie żeby zarobić pieniądze czy sklecić kolejny album – tłumaczył – jedynie po to, by tworzyć muzykę.

Zdobywca Oskara, który nie ukończył żadnej uczelni muzycznej. Od dzieciństwa zafascynowany mitologią, nauką, poznawaniem kosmosu. Tworzył muzykę do filmów, igrzysk olimpijskich, programu eksploracji Marsa. Obcałowany przez Muzy umarł dwa dni temu. Dziś wieść o tym obiegła świat.

Pewnie do sprawowania niebiańskiej liturgii potrzebuja organistą. Będą teraz śpiewać Alleluja na melodie „Rydwanów Ognia”. Wszak tytuł nawiązuje do apokryfu o wędrówce Jezusa z Jozefem z Arymatei na Wyspy, w okolice Gloucester, które natenczas cierpiało pd powodzi – tak, że musieli przeprawiać die na trawie i odpychać sękatym kijem, który potem wbity w ziemię wyrósł na ciernisty krzew i rozmnożyć się, więc dziś takich chaszczy pełno…

[zdjęcie z sieci]