O futbolu i teatrze, piłce, gitarze i o tym, co to jest „kontramara”.

Zachodzę w dom wieczorową porą.
– Mamo, tato, to ja, wasz syn. Heloł. Jestem tutaj…
– Weź synku nie zawracaj gitary. Mecz oglądamy.

Pragnę zauważyć, iż zwrot „nie zawracaj gitary” jest inspirowany rodzinną, galicyjską pieśnią biesiadną „Wszystkie rybki śpią w jeziorze”. Są w jej libretto słowa „a ty, stary, nie kręć gitary, nie zawracaj kontramary”. Ktoś wie, co to jest kontramara?
To bilet do teatru, ale taki, że w antrakcie miedzy aktami można wyskoczyć ze świątyni Melpomeny na małą kawę albo kieliszeczek absyntu do pobliskiej kawiarni i na ten sam bilet wrócić.

Nie śmierdzący groszem studenci zrzucali się na taki bilet w kilku. Jeden wchodził na pierwszy akt. Potem wychodził, przekazywał kontramarę następnemu, ten – kolejnemu. I tak w kilku obejrzeli całe przedstawienie na żywo, a na koniec opowiadali, co kto widział. I było.

Jednak czasami trafił się spostrzegawczy bileter, co odgrażał się biednym żakom represjami z tytułu onego procederu, wrzeszcząc: „a ty, stary, nie zawracaj kontramary!”, czyli żebyś to ty mi z tym biletem wrócił po antrakcie, a nie jakiś inny łazęga… I poszłoooo fpiosenkę.