Z jego sceny miało nie paść ani jedno polskie słowo.
30 września 1890 roku na scenie bielskiego teatru pokazano „Ein Sommernachtstraum”, czyli „Sen nocy letniej”. Oczywiście po niemiecku. W ten sposób zainaugurowano działalność teatru zbudowanego w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy za pieniądze ze zbiórek, przeprowadzonych wśród niemieckich mieszkańców Bielska, Białej i Lipnika.
Wraz z otwarciem teatru solennie obiecano, że z desek jego sceny nigdy nie padnie polskie słowo. To „nigdy” trwało trzy dekady. W latach 20., a więc już po odzyskaniu niepodległości, zaczęła się walka o polskość bielskiego teatru uwieńczona kompromisem dopiero w roku 1934, od kiedy w teatrze dawano przedstawienia po polsku – trzy dni w tygodniu – i po niemiecku – również trzy dni w tygodniu. Zawodowy zespół teatralny, grający po niemiecku, był jedynym takim w Polsce międzywojennej.
W tworzeniu zawodowego zespołu polskiego przeszkodziła II wojna światowa. Po jej zakończeniu bielski teatr został Teatrem Polskim. W 1951 roku jubileusz 75-lecia (sic!) pracy twórczej świętował na jego scenie Ludwik Solski.
Zdjęcie zrobiłem dziś, w przerwie miedzy deszczem i deszczem. Budynek wzorowano na teatrze wiedeńskich. Na szczycie łuku triumfalnego stoi sobie Apollo (jak temu chłopu tam nie zimno, brrr…). We wnękach poniżej zacisznie zaszyły się muzy: Melpomena „nie tragizuj, kobieto” i wesoła Talia, specjalistka od komedii. Fontannę przed teatrem ufundowali w 1895 roku budowniczy bielskich wodociągów.