Eliksir życia

Zrobię kamingałt: jestem uzależniony. Alkohol? Hazard? Zioło? Nie. Mleko acidofilne…

Nie wyobrażam sobie śniadania bez choćby niewielkiej porcji tegoż właśnie mleka acidofilnego. Do tego trochę rodzynek, garść płatków albo muesli (po niemiecku), czasami łyżeczka dżemu (po angielsku) albo miodu (po grecku), z rzadka – ale też się zdarza – szczypta płatków migdałowych (po skandynawsku).

Mleko acidofilne zrazu sprzedawano w aptekach. Sto lat temu we Francji zaczęto je wytwarzać na skalę masową. I odtąd pojawiło się w sklepach. Tylko nazwa była cokolwiek słaba marketingowo. „Mleko acidofilne”. Przekonał się o tym rodzimy handel, gdy na początku lat 60. ubiegłego wieku ów produkt pojawił się na skromnych wówczas półkach sklepowych. Zaczęto szukać lepszego miana. Gdzie? Najlepiej w ojczyźnie mleka acidofilnego, czyli w Turcji i na Bałkanach. I od tej pory, zamiast „mleka acidofilnego” mamy po prostu „jogurt”.

Niemcy jedzą jogurt z müsli, Anglicy z dżemem, Skandynawowie z migdałami,
Grecy z miodem akacjowym lub w postaci sosu (tzatziki).
Bułgarzy jedzą rosół z jogurtem. Kazachowie wsuwają mięso w sosie jogurtowym.

Spierających się o patent na jogurt Turków i Bułgarów godzą Hindusi. Bo to oni wymyślili, że mleko można potraktować bakteriami, które psują mleko kwasząc je. Ale to do pewnego stopnia zepsute mleko, podobnie jak „zepsuta” – kiszona – kapusta tudzież „zepsute” – kiszone ogórki (tak zdaje się mówią o nich Francuzi), wychodzi nam na zdrowie, stymulując wydzielanie żółci i jakichś tam innych enzymów trawiennych. Hindusi zaprawiali to popsute mleko wodą różaną, solą, owocami. Produkt podpatrzyli Mongołowie, wszelkiej maści Tatarzy, przywlekli go swoimi hordami do Europy. I tak już zostało.

Ja-urt znaczy po Turecku kwaśne mleko, w Indiach nazywa się ono dadhi,
w Syrii – lebeny, w Egipcie, Iraku, Libanie – leben, w Armeni – mazun,
w Bułgarii jugurt i kiseło mlako.

Ilja Miecznikow, badacz długowieczności Bułgarów.

Jogurt otarł się o nagrodę Nobla. W gronie jej laureatów jest Ukrainiec – albo też Rosjanin, Boszsz, ta historia jest taka zagmatwana – Ilja Miecznikow. To był gość od fagocytozy. Czyli? Masz służącą. Ona kręci się po domu i co znajdzie śmieć, to do drap za odkurzacz. Śmieci gromadzą się w worku odkurzacza, tam zostają zutylizowane. Odkurzacz jest cały, a chata czysta. Ta służąca, to twój układ odpornościowy, który wyłapuje te wszystkie śmieci – wirusy, bakterie i inne świństwa – i je unieszkodliwia (biolodzy i medycy – wybaczcie to ordynarne uproszczenie). Miecznikow był Wicepasteurem – to znaczy zastępcą Ludwika Pasteura, tego od szczepionek (wścieklizna, wąglik, cholera). Miecznikowa zainteresowała swego czasu długowieczność mieszkańców Bałkanów, czyli – wydajność ich układu odpornościowego. Zbadał sprawę. I co się okazało? Że to wszystko z powodu z powodu mleka acidofilnego, które miejscowi spożywają regularnie i w sporych ilościach.

Miecznikow codziennie pił jogurt, kefir albo kwaśne mleko. Te wszystkie produktu, to to samo mleko. Tylko bakterie są różne, jakie je zepsuły. Miecznikow „uzależnił się” od mleka acidofilnego racjonalnie i świadomie przyjmując, że procesowi starzenia się winne są toksyczne bakterie w naszych jelitach, zaś jogurtowo-kefirowo-kwaśnomleczny kwas może z nich oczyścić, niczym domestos miejsce, w które król chodzi piechotą. Tak więc jogurt eliksirem życia jest.

W Indiach z jogurtu, mango i wody różanej przyrządza się lassi.
W Afganistanie, Iranie i Armenii pije się jogurt lekko gazowany (doogh)
z wodą, przyprawiony miętą i ogórkiem.

Ludwik Pasteur, specjalista nie tylko od szczepionek, ale także od… pasteryzacji.

Miecznikow dożył 61 lat. Tak, że ten. Szału nie było. Jego mentor, Ludwik Pasteur wymyślił – oprócz szczepionek – coś przeciwnego do psucia mleka, czyli proces utrwalania żywności i w ogóle czegokolwiek, od jego nazwiska zwany „pasteryzacją”. Pasteur żył o blisko 15 lat dłużej, niż Miecznikow. Kurcze, dopiero teraz to sobie uświadomiłem. Dobra. Od jutra na śniadanie jogurt, ale wyłącznie pasteryzowany. Nie ma takiego. Ale jest a pasteryzowanego mleka. A w ogóle, to może lepiej na czekoladę się przerzucić? To jest dopiero cudowna żywność. Zjesz 10 gramów czekolady, stajesz na wagę i okazuje się, że przybyło ci pół kilo. Samo życie.