Ewcia

Dlaczego przy świątecznej stajence stawiamy drzewka?

Przecież w Betlejem próżno szukać naszych świerków czy sosen… To za sprawą pewnego wydarzenia – tak tajemniczego, że nawet Ewangelie o nim milczą.

Gdy aniołowie skończyli już swe pienia, pasterze zostawili podarki i wrócili do szałasu, Józef zapadł w kamienny sen, a i Matka Boska ucięła sobie drzemkę, z której wyrwało ją skrzypnięcie drzwi. Z przerażeniem zobaczyła, że do stajenki wchodzi jakaś okutana w łachmany starucha: pochylona, pomarszczona i brzydka. Pochyla się nad Dzieciątkiem i kładzie coś tuż obok. A potem odwraca się i powoli zmierza do wyjścia. Ale coraz pewniejszym krokiem, coraz bardziej wyprostowana, coraz piękniejsza. Kiedy staje w drzwiach Matka Boska, już całkiem obudzona, pyta:
– Kto ty jesteś?
– Nie poznajesz? Ja jestem Ewa. Przyszłam oddać Bogu to, co mu ukradłam.
Matka Boska wstaje, zbliża się do żłóbka i widzi, że obok Dzieciątka leży nadgryzione jabłko.

Ewy już nie ma, zostawiła po sobie niedomknięte drzwi. Bo i sprawa jeszcze nie jest zamknięta: przecież zerwała owoc z drzewa, nie zabrała że żłobu. Owoc trzeba odstawić na swoje miejsce. Dlatego, by pomóc naprawić winę Ewy, stawiamy przy stajence drzewka, ozdabiamy, oświetlamy, by było jak w Raju. Chcielibyśmy, że ten wstydliwy epizod z jabłkiem udało się załatwić już tutaj, w szopce. Ale się nie uda. Nie jabłko, ale sam Jezus będzie musiał zawisnąć – i nie na choince, ale na krzyżu. Dlatego tak ładnie mówimy o Nim do Matki Boskiej: błogosławiony Owoc Żywota Twojego… I dopiero wtedy sprawa będzie zamknięta.