Pokora polega na tym, że człowiek potrafi spojrzeć na siebie w prawdzie, bez przesady w jakąkolwiek stronę.
Z górą osiemdziesięcioletni wirtuoz fortepianu mimo swojego wieku codziennie kilka godzin spędzał przy klawiaturze, ćwicząc z zapałem. Ktoś spytał go dlaczego to robi.
– Żeby wciąż doskonalić swoją technikę – odpowiedział.
Rozmawialiśmy dziś z Leszkiem o pokorze. Pokora polega na tym, że człowiek potrafi spojrzeć na siebie w prawdzie, bez przesady w jakąkolwiek stronę.
Można przegiąć w górę. Można uznać siebie za samowystarczalnego (że Pan Bóg jest mi niepotrzebny), za lepszego od innych, za na tyle doskonałego, że już nie trzeba się dokształcić, poprawić ani postąpić naprzód. Na tym polega klasyczna pycha.
Przypomniałem faryzeusza z Ewangelii, który cieszył się że jest taki pobożny, a w porównaniu z modlącym się nieopodal celnikiem, to już w ogole: miszcz świata. A celnik nawet oczu nie śmiał podnieść – to znaczy nie w głowie było mu porównywać się z innymi. I on odszedł usprawiedliwiony. Bo kiedy pokornie stawiasz się niżej od innych, wtedy cudownie wynosisz się ponad siebie.
Leszek zauważył słusznie, że można też przegiąć „w dół”: uznać się za gorszego i mniejszego, niż jest się naprawdę, zatracić poczucie swojej wartości. I pojechał cytatem z Zofii Kossak i jej „Błogosławionej winy” o czeladniku murarskim, który podając cegły mistrzowi myśli sobie: jaki beznadziejny los, robota bez sensu, po co ja tu jestem? I dopiero gdy dzieło zostanie ukończone ów murarczyk powie ze zdziwieniem: wielka sprawa, pomagałem budować katedrę!
Cóż, przesadna pokora to w połowie pycha – przypomniało mi się żydowskie przysłowie.
– Być pokornym, oznacza trzymać się środka. Z jednej strony durniom się nie kłaniać, jak śpiewał Seweryn Krajewski w piosence Osieckiej – podsumował Leszek. – Z drugiej strony pamiętać, że jest się pyłkiem!
– Pyłkiem – uzupełniłem – ale na wyjściowej marynarce świata. To oczywiście cytat z Grzegorza Turnaua („wiem – słowo jak krem…”).
Tak w skrócie brzmiało nasze dzisiejsze kazanie dialogowane o Janie Chrzcicielu, co pokornie nazywał siebie jedynie „Głosem wołającego na pustyni”, a nie że zaraz Eliasz, prorok albo Mesjasz, jak mu przypisywano.
[Obraz Alvise Vivariniego: Jan Chrzciciel]