O szukaniu Boga. Nieudanym.
Pewien człowiek szukał Boga. Bez skutku. Więc postanowił pościć o chlebie i o wodzie. Wnet się szatan o tym dowiedział i zaczął owego człowieka straszliwie kusić.
– Daj mu spokój – prosił Bóg. Ale szatan nie miał zamiaru go słuchać. Więc człowiek do postu dołożył i to, że się przestał myć. A szatan dalej swoje.
– Przestań! – napominał go Bóg. Bezskutecznie. Więc człowiek ów zaniechał dbałości o strój. I to na niewiele się zdało.
– Dość! – groził szatanowi palcem Bóg. Ale on i tak robił swoje. Zatem człowiek porzucił wszelkie wygody. Spał odtąd na gołej ziemi, siadał tylko na pniu albo na kamieniu.
Wreszcie trafił do nieba. Wszedł. Patrzy. A tam Bóg: czysty, syty, najedzony, siedzi na miękkim krześle wyściełanym atłasem i gawędzi z grzesznikami, którym darował, bo bardzo o to prosili.
– Ożesz! – zacisnął pięści w gniewie. – To ja całe lata pościłem, nie myłem się, nie ubierałem, nie spałem w łóżku, nie siadałem na krześle, a tu taka historia z Bogiem, któregom szukał?
I pełen goryczy obrócił się na pięcie. I wyszedł, trzaskając drzwiami.
A Bóg przywołał szatana. I rzekł mu:
– A widzisz? Mówiłem, żebyś mu dał spokój? Przecież on nigdy nie szukał Mnie. Tylko siebie…