Święty Wawrzyniec

O pewnym grillu, stopniach naukowych i bobkowych liściach.

Jest jedno „ale”. Wawrzyniec wcale nie miał na imię Wawrzyniec, ale Laurencjusz. Przemianowaniu winni są Czesi.

Skarby Kościoła

– Widzisz, że ciało moje jest już dość przypieczone, na drugą stronę je teraz obróć – rzecze katu młodzieniec, którego przedtem usiekłszy rózgami i członki wyrwawszy ze stawów, położono na kracie rusztu, pod którym palił się się ogień. A to z powodu jego poczucia humoru.
Wawrzyniec – bo o nim mowa – był jałmużnikiem papieża Sykstusa II. Cesarz Walerian, łasy na rzekome bogactwa Kościoła, rozpętał jego prześladowanie. Papieża i jego bliskich aresztował i ściął 6 sierpnia 258 roku. Egzekucję poprzedziły tortury, podczas których tylko jeden Wawrzyniec obiecał, że pokaże cesarzowi całe bogactwo Kościoła, ale musi mieć dwa-trzy dni, żeby je zebrać. Na chwilę uwolniony wszystkie pozostałe jeszcze w jałmużniczym trzosie pieniądze rozdał ubogim, prosząc, by nazajutrz w samo południe stawili się u bram cesarskiego pałacu. W umówionym terminie poprosił, by Walerian wyszedł przed bramę swojej posiadłości. I wówczas, wskazując na kłębiący się u niej tłum biedaków, powiedział: Oto są skarby Kościoła!
Cesarz uśmiechnął się pod wąsem i postanowił odpłacić sarkazmem za sarkazm: rozkazał, by diakona Wawrzyńca umęczono w sposób równie komiczny, jak jego poczucie humoru, dotyczące pieniędzy, czyli na grillu, pod którym ogień będzie płonął niewielki, żeby męka opiekania trwała jak najdłużej.

Święto
Nic dziwnego, że Wawrzyniec został potem okrzyknięty patronem zarówno kucharzy, jak i tych, którzy parają się ogniem, ze strażakami na czele.
Już współcześni ocenili, że gorący sposób jego przejścia w zaświaty był termometrem wiary Wawrzyńcowej, a jego owoce miały wkrótce przynieść błogosławieństwo Kościołowi. I rzeczywiści: kolejny cesarz Dioklecjan jeszcze dolał oliwy do ognia prześladowań, ale już Konstantyn ogłosił słynny edykt, uwalniający od nich chrześcijaństwo. Wawrzyniec odniósł moralne zwycięstwo i przez wieki czczony był w Kościele, jako najznaczniejszy ze świętych. Jest jedynym z ich grona męczennikiem – nie licząc Bogurodzicy, apostołów, Jana Chrzciciela i lokalnych patronów – którego liturgia w Kościele powszechnym wspomina w randze święta.
Z tym, że jest jedno „ale”. Wawrzyniec wcale nie miał na imię Wawrzyniec, ale Laurencjusz. Przemianowaniu winni są – jak zawsze – Czesi.

Usunąć ślady krwi
Imię „Laurencjusz” pochodzi od nazwy krzewu z charakterystycznymi, pełnymi aromatu liśćmi, który po łacinie nazywa się „laurus nobilis”, czyli „wawrzyn szlachetny”. W pradawnych rytuałach był taki: kiedy żołnierze wracali z wojny, pletli wianki z owych liści laurowych, żeby symbolicznie oczyścić się od przelanej przez siebie wrogiej krwi. Skoro wrócili – to znaczy, że zwyciężyli. A więc zaczęto kojarzyć wieńce laurowe ze zwycięzcami. Tym bardziej, że krzew uchodził za boskie drzewko, własność i ozdobę samego Apollina, chroniącą domy od pioruna, a ludzi od choroby. Wieńce laurowe stały się zatem atrybutem zwycięzców militarnych i olimpijskich. Ich samym – od tych wieńców właśnie – zaczęto nazywać „laureatami”. Listki wawrzynu przejęła symbolika chrześcijańska, upatrując w nich znaku wieczności (laurus jest krzewem wiecznie zielonym) oraz zwycięstwa nad grzechem.

Wszystkiemu winni Czesi
Chrześcijaństwo przyszło do nas oficjalnie z Czech. Stąd w naszym języku, nie tylko kościelnym, sporo jest czeskich naleciałości, czego wawrzyn i Wawrzyniec jest najlepszym przykładem. Obco brzmiał w słowiańskich ustach „Laurencjusz”. Więc go poddano procesowi redukcji. I tak kolejno pojawił się „Lauryn”, „Ławrzyn”, „Wawrzyn” i „Wawrzyniec”, czasem zwany również „Wawrzeńcem”. To jednak wciąć obco brzmiało. Ale oto, zw względu na owoce wawrzynu, które mają postać niewielkich kulek, bracia Czesi, zamiast giąć język na laurze czy wawrzynie, zaczęli mówić prosto „bobkový strom” czyli „drzewo bobkowe”. Zatem liść laurowy, to po czesku „ bobkový list”. A u nas w Galicji nikt inaczej onegdaj na ową przyprawę do bigosu, gulaszu i mięsa, tudzież skuteczny środek przeciwmolowy, wkładany do szafy, nie mówiono inaczej, jak tylko „bobkowe liście”.

Bakałarz
Zresztą po włosku owoce wawrzynu, to „bacca laurea”. Wieńce splecione z gałązek wawrzynu, na których były nie tylko liście, ale i owe „bobki” wręczano uczonym, którzy osiągnęli pewien poziom wiedzy. Stąd też pochodzi nazwa najniższego stopnia naukowego „bakalaureat” i szczycący się nim „bakałarz”. Tytuł ten pojawił się na wydziale teologicznym w Paryżu, w XIII wieku, za sprawą papieża Grzegorza IX. A później przeniknął do systemu szkolnictwa całej Europy. W skrócie rzecz ujmując, można go przyrównać do dzisiejszego „licencjata”. Tytuł bakalarza dawał uprawnienia do działalności pedagogicznej na najniższym szczeblu.
No i tak żeśmy ze świętym Wawrzyńcem i bobkowymi liśćmi pół świata i historii przewędrowali. Aha. I jeszcze jedno. Jeśli komuś uda się zobaczyć na sierpniowym, nocnym niebie, spadające gwiazdy, czyli Perseidy, niech wie, że zwano je onegdaj łzami świętego Wawrzyńca. Mówiono, że męczennik płacze nad grzechami, co je ludziska popełniają, poprawy zbywszy natenczas.