Byłem na pogrzebie Ojca. Blisko cztery dekady temu ksiądz Jan Szkodoń był naszym ojcem duchownym w seminarium.
Nigdy nie zwracaliśmy się do niego inaczej, jak „ojcze”. Nawet kiedy został biskupem, mówiliśmy „ojciec biskup” zamiast „ksiądz biskup”. Przypomniał to podczas pogrzebu kolega z ławy seminaryjnej – kardynał Grzegorz Ryś.
Ojciec biskup był przewodnikiem duchowym nienachalnym. Konferencje i homilie mówił krótko i zwięźle: „dzisiaj poruszymy taki a taki temat, w trzech punktach”. W rozmowie czy spowiedzi najczęściej używał słowa „dobrze”. Przybierało to czasem nieco komiczny obrót. Ktoś mówił: „oblałem egzamin” albo „pokuty nie odmówiłem”. A Ojciec na to: „dobrze”. A znaczyło to: dobrze – zaliczysz poprawkę, dobrze – zaraz sobie odmówisz.

Ojciec nigdy nie mówił – jak to dzisiaj często się słyszy – „musisz zrobić to i to” albo „Pan Bóg oczekuje od ciebie, żebyś to czy tamto”. Całą duchowość zawarł w zawołaniu biskupim: „Dominus ipse faciet” – „Bóg sam będzie działał”. Ty tylko weź i Mu nie przeszkadzaj…
Jego ojcowanie duchowne zasadzało się na obecności – ciepłej i życzliwej, budziło zażyłość. Do tego stopnia, że kiedy przyszedł czas święceń, poprosiliśmy go – było nas dwóch z jednej parafii, Kazik i ja – żeby nam powiedział kazanie na wspólnej mszy prymicyjnej. „Dobrze” – skwitował jak zwykle. Przyjechał, wygłosił. A potem pokornie przyklęknął i przyjął nasze prymicyjne błogosławieństwo. Do dziś nie jestem pewien, czyśmy tym samym jakiejś herezji liturgicznej wówczas nie popełnili.

Pogrzeb Ojca był w rodzinnym Chyżnem na Orawie. Jechałem przez Korbielów, Orawską Półgórę i Żubrohławę. U nas tak jest na południu, że z Beskidów na Orawę i Podhale najbliżej Słowacją, nie Polską się jedzie. W Chyżnem jest przejście graniczne. Ojciec też miał rodzinę po tej i tamtej stronie.
Pogrzeb Ojca był dostojny: dwóch kardynałów, biskupi, infułaci, księży ze trzy-cztery setki, strażacy i dziatwa szkolna ze sztandarami, chyżnianie i familia Ojca zapewne w komplecie.

Padło wiele słów, prostych i oczywistych: że życie się zmienia ale nie kończy, że współczujemy i łączymy się w bólu. Ile razy wspomniano, że Ojca spotykały „przeciwności i cierpienia”, echo dopowiadało „i krzywdy”. Słyszałem, że namawiano go, by coś z nimi zrobił. Nie chciał. Po co? „Bóg sam będzie działał”…