Życie jest tanie. Można je kupić już za niespełna 60 złotych. Tyle kosztują najtańsze kaski na rower lub hulajnogę w popularnym dyskoncie.
Dziś na mało uczęszczanej drodze na Żywiecczyźnie znaleziono dwunastolatka z rozbitą głową. Obok leżała hulajnoga. Na nic zdały się próby reanimacji. W chwili gdy to piszę nie wiadomo, co doprowadziło do upadku. Ale gdyby chłopiec ubrał kask, miałby o blisko połowę większe szanse na przeżycie.
Zapowiedź wprowadzenia obowiązkowych kasków przynajmniej dla dzieci wywołuje niegasnącą lawinę oburzenia i dyskusji. Ja poszedłbym dalej niż w polemiki, organizując ogólnopolską demonstrację. Zażądałbym natychmiastowego wprowadzenia obowiązku kasków. Gdybym taką demonstrację skutecznie przeprowadził w ubiegłym tygodniu, dziś może ten dwunastolatek by żył. W końcu to kwestia prawa i 60 złotych.
Proszę, nie piszcie, że taki kask za sześć dych nic nie daje. Dziesiątki lat jeżdżę na rowerze płasko i po górach. Niejedno widziałem. Nie jeden raz leciałem przez kierownicę. Jakiś tam kask jeden czy drugi rozbiłem. Ale żyję. Do ambitnych iwentów trzeba sięgnąć wyżej na półkę i głębiej do portfela. Ale na codzienny użytek nawet coś za sześć dyszek jest zdecydowanie lepsze, niż nic.
Dorosłym też wpakowałbym głowy w kaski. Niedawno śmigając osobistą yamaszką moją dognałem pana na hulajnodze: czapeczka z daszkiem, plecaczek, luzik. Jechałem za nim kilkaset metrów, aż miną się z nami auta jadące z naprzeciw. Nie zeszliśmy poniżej… 70 kilometrów na godzinę – droga była na niezabudowanym obszarze między wioskami. Dla hulajnogi to chyba i taj jest wynik na nielegalu. Ale żeby chociaż kask, w razie czego, pomyślałem.
Szekspir w Królu Learze mowi, ze wariatem jest ten, kto wierzy łagodność wilka, zdrowie konia i… coś tam jeszcze, nie będę cytował dalej, bo to mało pobożne jest. W każdym razie dorzuciłbym do Szekspirowej listy jeszcze tego pana z hulajnogi. I przynajmniej sporą część przeciwników kasków.
[Foto z sieci]