Na naszych oczach tytuł obrazu i piosenki staje się diagnozą naszych wzajemnych relacji.
Goya był już dobrze po siedemdziesiątce, gdy kupił stary Dom Głuchego na obrzeżach Madrytu przy drodze pielgrzymiej do sanktuarium świętego Izydora. Na ścianach zrobił czternaście czarnych obrazów, potem sfotografowanych, przeniesionych w kolorze na płótna i zainstalowanych w muzeum Prado. Jeden z tych obrazów – na piętrze – to „La riña” czyli walka, walka na kije. To stary hiszpański zwyczaj toczenia pojedynków. Adwersarzy zasypywano po kolana w nieodległych dołkach i wciskano do ręki kije. Okładali się nimi nie mogąc odskoczyć, zrobić znaczniejszego uniku, ani też podejść zbyt blisko. Okładali się morderczo, aż któryś padł. Pojedynkowy obyczaj stał się zwiastunem późniejszej – bratobójczej – wojny domowej. I zainspirował Jacka Kaczmarskiego, co śpiewał:
Wrzask w niebo uderza wysokie
I z trzaskiem krzyżują się kije
Pod zmierzchu złocistym obłokiem
Co sił w grzbietach swój swego bije…
Ani się obejrzeliśmy, jak przyszło nam żyć epoce pospolitej walki na kije. Zaczyna się od świata polityki, gdzie język dialogu, który miał być synonimem solidarności, stanął kołkiem w gębie i rozrósł do rozmiarów śmiercionośnego kija. Wystarczy rzucić okiem na sale obrad i komisji, medialną publicystykę, zajrzeć na społecznościowe fora i grupy, posty i komentarze do nich – coraz rzadziej używa się tam języka, coraz częściej w ruch idą kije. Kiedyś jeszcze robiło się zawieszenie broni na pierwszego sierpnia czy września albo jedenastego listopada. Ale ostatnio wydaje się, ze to nie przerwa, że tylko „zamienił stryjek siekierę na kijek”. A Kaczmarski śpiewa dalej:
Ich twarze od wrzasku skarlałe
Potężni się czują i wzniośli
Rachując korzyści i kości
Bezwzględnym klekotem pałek
Tym, co zadziwia i niepokoi szczególnie jest fakt, że „kijowa” kultura sporu cichaczem wkradła się także w świat religijności. Wystarczy, że jedni zorganizują pieszą pielgrzymkę a inni stadionowe śpiewy i już kije idą w ruch. Nieważne, że jedno tworzymy ciało a poszczególne członki pełnią swoje charyzmaty: oczy wrzeszczą na uszy, że też powinny patrzeć a nie słuchać, nogi oczekują, że nozdrza zaczną chodzić, a serce domaga się od rąk, by – tak jak ono – zaczęły bić! Każda ze stron bierze w garść lagę ortodoksji, owija ją kartkami wyrwanymi z kontekstu Biblii, katechizmu, pism soborowych i encyklik, utwardza plotkami, lepiej lub słabiej zweryfikowanymi objawieniami, podgrzewa fejkiem i wali tego, co nie nasz – w imię Boże.
Prócz plucia i stania w rozkroku
O niczym nie mają pojęcia
Lecz mimo to wierzą głęboko
Że czeka ich cud Wniebowzięcia
Gdy tylko zatłuką się w mroku – kończy Kaczmarski.
Patrzę sobie na „La riña” – człowiek, żeby być szczęśliwym, powinien popatrzeć na chociaż jeden obraz dziennie. Słucham „Walki na kije” Kaczmarskiego – człowiek, żeby być szczęśliwym, powinien posłuchać chociaż jednego dobrego kawałka dziennie. Patrzę i słucham i myślę: Panie Boże pozabieraj nam te patyki, powyrywaj z rąk. Wciśnij w zamian ciastko, lizaka, kawałek czekolady – nawet najbardziej niezdrowe cukry i tłuszcze nie zrobią tyle krzywdy, co uprawiana w stopniu heroicznym nienawiść bliźniego.
{grafika: TEN obraz Goi – w drugiej połowie XIX w. przeniesiony w kolorze na płótno, a z płótnem do muzeum Prado]