– Po czym można rozpoznać diabła? – zacząłem dzisiejsze kazanie.
– Po pysze, po wyniosłości – odpowiedział mądrze mój kolega Leszek.
– Ale tak wizerunkowo – upieram się – rogi, ogon, kopyta, przekrwione ślepia… – słuchacze przytakują. – I najważniejsze – zawieszam głos – …diabeł nie ma kolan!
– I diabeł nigdy się nie uśmiecha – dodaje Leszek.
Tak pisze kardynał Ratzinger w książce o umiłowaniu liturgii, o gestach i postawach w kontekście zgiętych kolan. Nawiązując do historii z życia starożytnych Ojców Pustyni i kuszenia niejakiego Apollinosa stwierdza, że dziś postawa klęcząca nie jest cool. Odchodzimy od niej bo odchodzimy od Boga. Stać, podnosić ręce – oto czego nam trzeba.
Pojawia się argument, że klęczy człowiek Średniowiecza. Nieprawda. Klęczy człowiek Biblii: Elizer gdy znajduje żonę dla Izaaka, Daniel gdy się modli, Jezus podczas modlitwy w Ogrojcu, Szczepan gdy umiera pod gradem kamieni. Klękają przed Jezusem ludzie, którzy o coś proszą. Nie klękają tylko ci, którzy Go strofują: Piotr gdy oburza się, że zapowiedź męki jest bez sensu albo Jan zdenerwowany kimś kto wyrzuca złe duchy w imię Jezusa choć ten ktoś nie chodzi z Nim.
Na imię Jezusa zgina się każde kolano. Przyklęka się wchodząc do kościoła i przed wyjściem. Przyklęka się przed tabernakulum, monstrancją – zawsze, w Wielki Piątek – także przed krzyżem. Przyklęka się przed Komunią przyjmowaną na stojąco, na widok księdza gdy niesie Wiatyk choremu.
– Człowiek nie klęka żeby się zatracić – mówi Leszek – ale żeby oddać cześć i by skupić się, zebrać w sobie…
– …jak sprinter przed startem – dodaję. – A gdyby ktoś bał się, że klękając wyzbywa się siebie, swojej wartości i poglądów musi pamiętać, że wartości i poglądy to sprawa kręgosłupa, nie kolan.