Podkradam chyłkiem z bukietu komplementów dla Matki Boskiej, z Litanii Loretańskiej, jeden kwiatuszek.
Była najmłodszą z jedenaściorga rodzeństwa. Jako sześciolatka oznajmiła matce, że od jutra nie pójdzie do przedszkola. Bo przedszkole jest dla małych dziewczynek a ona jest już duża i musi do szkoły.
Jako nastolatka oznajmiła matce, że odtąd nie będzie się modlić ani zapalać szabasowych świec. Bo to bez sensu, skoro tatko umarł gdy miała dwa latka, stryjek niedawno a czworo rodzeństwa – po drodze. Jeżeli Bóg jest dobry, po co zabiera dobrych ludzi?
Jako dojrzała kobieta oznajmiła matce, że przyjmuje chrzest. Będzie – o zgrozo – katoliczką. Za chrzestną wzięła sobie koleżankę – ewangeliczkę. To było sto lat temu.
Jako stateczna kobieta oznajmiła matce – Żydówce – że będzie karmelitanką. I zamknęła za sobą drzwi klasztoru. A dla matki stała się jakby umarłą.
Zamknęła niewystarczająco mocno. Bez trudu poradzili sobie z nimi żołdacy w czapkach z trupią czaszką. Potem dobrze zatrzasnęli drzwi pociągu, który wiózł pojmanych przez pół Europy. Jeszcze mocniej domknęli drzwi domku bez właścicieli na skraju brzezinowego zagajnika, w którym gazem udusili wszystkich tam spędzonych.
Jako święta pozwoliła, by obłędne języki ognia zmełły jej ciało na proch, który wrósł z ziemię. I by po niej pozostała jedynie garść zapisków: że lepiej być dobrym niż mądrym i że krzyż nie jest celem ale wzniesiony wskazuje drogę do celu.
Podkradam chyłkiem z bukietu komplementów dla Matki Boskiej, z Litanii Loretańskiej, jeden kwiatuszek, źdźbło zaledwie i kładę u stóp świętej Teresy Benedykty od Krzyża – wcześniej Edith Stein: Panno Roztropna – módl się za nami.