Jest symbolem zmartwychwstania, bo wierzono, iż śpi z otwartymi oczami a więc czujnie i zawsze gotowy żeby wstać.
Poza tym zmartwychwstanie – to nowe życie, a zając jako zwierzątko ze sporymi zdolnościami rozrodczymi (do kilkunastu młodych rocznie) – z życiem kojarzył się niewątpliwie.
W tradycji biblijnej uchodzi za zwierzę niejadalne – co prawda przeżuwa trawę ale nie ma rozdzielonego kopyta… Przeciwnego zdania niż Żydzi byli starożytni Grecy, którzy uważali, iż wśród czworonogów zając ma mięso najprzedniejsze.
W chrześcijaństwie zając nie tylko był symbolem płodności, życia i zmartwychwstania, ale także cielesności i lubieżności. Czasem pojawia się na obrazach pod stopami Matki Boskiej, w ramach symbolu zwycięstwa nad pokusą i grzechem.
Zając uosabiał także charakter melancholijny – może dlatego, że poza okresem godów i przypadkiem zranienia zając w zasadzie milczy, odgłosu nie wydając żadnego. Utrzymywano, że leczy się z melancholii skubiąc ziele cykorii-podróżnika i ostrzegano, że spożywanie mięsa zajęczego w nadmiarze grozi… melancholią.
Bajki i przysłowia stawiają zająca jako spryciarza, filuta, szczęściarza, zręcznego spryciarza i zwodziciela, połączenie chytrości i poczciwości, przy tym niezbyt odważnego. Ale zwracano przy tym uwagę, że każdy zając – nawet najbardziej tchórzliwy – ma swoją żabę – jeszcze bardziej bojaźliwą – co przed nim ucieka.
Ziemistej maści zając przykicał dziś przed moje okna w Jasienicy. Nie wiem – chłopak czy dziewczyna, bo tego w żaden sposób rozpoznać nie sposób (niektórzy twierdzili nawet, że co roku zmienia płeć wte i wewte (dla purystów językowych: w tę i we w tę). Myszkował, buszował i spoglądał pytająco, czy aby na pewno Wielkanoc już za nami, bo jeśli tak, to znaczy, że tym razem przegapił…