Nie dostał go na imieniny, ale z okazji ślubu.
Gdy Miriam – jako dziecko oddana przez rodziców Joachima i Annę na służbę do świątyni – osiągnęła wiek lat dwunastu, ogłoszono, że oto szuka się męża dla niej. Zgłosiło się wielu pretendentów stanu wolnego. Oparli swe laski o mur przybytku świątyni. I całą noc czuwali na modlitwie – niech Najwyższy da znak, który z nich ma zostać mężem Dziewicy. Rankiem zobaczyli, że jedną z nich obsypało liliowe kwiecie. Gdy właściciel, którym okazał się Józef, ujął ją w dłoń, z niebios sfrunęła biała gołębica: Najwyższy potwierdził wubór.
Z Ducha Świętego poczęło się Dzieciątko w dziewiczym łonie Miriam. Ale Józef przyjął je jak własne. Nosił na rękach, pokazywał świat, uczył swojego fachu: po grecku „tekton”, po aramejsku „harasz”. To raczej budowniczy, niż cieśla, a tym bardziej stolarz. Fachowiec, który obrabia kamień, żelazo i drewno, umie zbudować dom i wieżę, zrobić narzędzia i naczynia.
Chodź Synku – mówił – pokażę ci jak zbudować dom. Trzeba wybrać miejsce, oczyścić z ziemi, dogrzebać się do skały, wybrać cztery mocne kamienie i wyznaczyć narożniki domu – węgły. Wiesz: można wyjrzeć zza węgła albo schować się za węgłem. Dlatego te kamienie nazywają się „węgielne”. Jezus się napatrzył. A gdy dorósł mówił, że dom trzeba zbudować na skale a nie na piasku, bo runie. I że On sam jest kamieniem odrzuconym przez budujących, który stał się kamieniem węgielnym – fundamentem Kościoła.
A gdy wrócił z budowy Józef brał znów Dzieciątko do warsztatu: chodź, pokażę ci jak się robi naczynia i sprzęty. To jest korzec, drewniana wielka miska. Mama w niej miesza mąkę na chleb, a potem dodaje kwasu i wszystko się zakwasi. A kiedy przyjdzie czas wieczerzy odwraca się korzec i mamy mały stolik. Jest już ciemno, więc trzeba zapalić lampę. Ale tylko głupiec schowa ją pod korcem. Bo każdy roztropny człowiek umieści ją na świeczniku, żeby świeciło wszystkim, którzy są w domu.
Spójrz, Synku: to jest zwykła deska. Zrobimy z niej jarzmo, Będzie się ją wkładać na kark wołów ciągnących pług. Ale musimy ją przyokrąglić i wygładzić, żeby nie uciskała swoimi kantami. Jak tatuś wygładzi deskę, wołom wyda się, że jarzmo jest cymes słodkie…
Chodź znowu, pójdziemy dziś na pole. Trzeba zasiać pszenicę na chleb. Nabierz garść, zamachnij się szeroko, rzuć ziarno w ziemię. Nie, no patrz co robisz! Nie możesz rzucać ziaren byle gdzie: na drogę – bo wydziobią je ptaki, na kamienie – bo uschnie, w chwasty co rosną na miedzy – bo ziarno zacienią.
Jeszcze winnica nam została. Trzeba zrobić porządek. Chodź, zobacz: niektóre gałązki opadły. Tylko taka gałązka, która trwa w krzewie winnym, przynosi owoc. Chociaż są takie, które trwają, a nie przynoszą owocu, tylko same liście. Takie odetniemy i zrobimy z nich ognisko. Zobacz, na środku winnicy posadziłem figowiec. Mija kolejny rok, a on nie owocuje. Nie, nie wyrwiemy. Obłożymy gnojem i poczekamy kolejny rok: może zaowocuje?
Nie ma co się zastanawiać, skąd Jezus czerpie pomysły do swoich przypowieści: o budowie domu, świetle i korcu, słodkim jarzmie, siewcy, winnej latorośli i nieurodzajnym figowcu. Za wszystkim stoi tata Józef, który w dzieciństwie brał go we wszystkie te miejsca, w których robił swoją robotę.
Wszystkim, którym patronem jest święty Józef życzę: niech wasze ręce będą takie, jak jego – nie tylko czyste, ale również pełne naręczem mądrych i dobrych uczynków…