Rzymski męczennik czczony jest jako patron od zarazy.
Był przyjacielem cesarza Dioklecjana, oficerem rzymskim i – niestety – chrześcijaninem. Z tego ostatniego powodu, gdy nie tylko nie wyrzekł się wiary, ale jeszcze namówił do niej całkiem sporą gromadę ludzi z wyższych sfer, został skazany na śmierć.
Przywiązano go do pnia. Egzekucję wykonywał pluton łuczników, stojących w szeregu o kilkanaście metrów przed nim. Przeszyło go tyle strzał, że wyglądał jak jeż. Pozostawiono go w przekonaniu, że nie żyje. Tymczasem jakimś cudem nie tylko się ocknął, ale i wkrótce wylizał z zadanych ran.
Po jakimś czasie znów stanął przed cesarzem, oczywiście niezmiennie trwając przy swojej wierze. Tym razem zatłuczono go na śmierć, skutecznie, pałkami. Ciało wrzucono do kloaki. Ta przyśniła się niejakiej Lucynie, która postarała się, by je wydobyć i umieścić w grobie. Ma Sebastian w Rzymie katakumby swojego imienia.
W drugiej połowie XIX wieku do Bestwinki, koło Czechowic-Dziedzic, zawitała czarna śmierć. Ludzie umierali masowo. Trupy wyciągano z domów drągami, zakończonymi żelaznym hakiem. Ładowano je na furmanki i wywożono do wspólnej mogiły poza wieś. W trakcie takiego transportu pomarł nawet jeden z woźniców. Ktoś mądry poradził mieszkańcom, by modlili się do świętego Sebastiana. Bo to patron w zarazie. Tak też zrobili. Po południu nad wieś nadciągnęły ołowiane, ciężkie chmury. Zatrzymały się, jakby miały wyssać z ziemi jad choroby. A potem wiatr pognał je na północ. Wraz z nimi odeszła zaraza.
Wdzięczni chłopi złożyli się na obraz swojego wybawiciela, który umieszczono w bocznym ołtarzu kościoła parafialnego w Bestwinie. A gdy w Bestwince, na początku lat 90. ubiegłego wieku, zbudowano własny kościół, w prezbiterium zawieszono obraz, przewieziony tutaj z Bestwiny.
Wizerunek ukazuje męczeństwo Sebastiana. Ciało przeszyte strzałami, zwisa na drzewie, naśladując Jezusa na krzyżu. Aniołowie trzymają liść palmowy – znak męczeństwa. Pod nimi beczkowata kloaka, w której miano pogrążyć ciało męczennika.