Cesarz Konstantyn – powiadają – wyśnił krzyż wraz z zapewnieniem: „w tym znaku zwyciężysz”. A było to w noc przed bitwą, która miała rozstrzygnąć, że pokona konkurenta Maksencjusza i obejmie władzę w Rzymie.
Nie wiadomo do końca, jaki znak wyśnił. Mówi się o czymś podobnym do litery „T”, jak greckie „tau”, albo „X” lub nałożonych na siebie „X” i „I” – „chi” i „iota” (inicjały słów „Jezus Chrystus”) albo połączonych „X” i „P” („chi” i „ro”) – inicjujących słowo „Chrystus”. W każdym razie po wygranej bitwie obiecał, że odnajdzie krzyż Chrystusa, który dał mu obiecane zwycięstwo i na miejscu zbuduje świątynię. Tego zadania podjęła się matka Konstantyna – święta Helena – po 12 latach od złożenia obietnicy (326 r.). Sama już wówczas była dobiegającą osiemdziesiątki staruszką. A mimo to ruszyła z Rzymu do Jerozolimy. Na miejscu zrobiła risercz. Okazało się, że to tam, gdzie dla zamazania pamięci Rzymianie postawili świątynię Wenery. Była to nie tyle profanacja, co błogosławiona wina. Wzniesiona na miejscu ukrzyżowania Chrystusa świątynia spowodowała, że pod nią wszystko zachowało się w sposób niemal nienaruszony.
Rozgrzebała Weneryczny przybytek święta Helena. Znalazła pusty grób wykuty w skale, a obok trzy gwoździe, titulus – tabliczkę z podaniem winy Jezusa w trzech językach – oraz trzy krzyże. Sposób na identyfikację krzyża Jezusa znalazł towarzyszący cesarzowej w archeologicznej robocie biskup Jerozolimy, który kazał przynieść pewną miejscową parafiankę, złożoną śmiertelną chorobą. Przy śpiewach nabożnych kładziono nieszczęsną na kolejne krzyże, aż w zetknięciu z jednym z nich natychmiast odzyskała zdrowie i wróciła do pełni sił. Wiadomo więc było, że to TEN krzyż, a nie inny.
Cesarz obiecany kościół na miejscu zbudował. Część relikwii zabrano, by obdzielić nimi kościoły na całym wówczas znanym świecie. Z tymi relikwiami o dwóch dziwnościach mówią. Najpierw, że kiedy wierni przyklękali, to dwóch diakonów musiało ich surowo pilnować, bowiem zdarzało się, iż ktoś postanowił – markując się pocałunkiem – odgryźć kawałeczek krzyża Pańskiego, by mieć relikwie dla siebie. Następnie mówi się, że to i tak niepotrzebnie, bo relikwii – choć je dzielono i rozdawano – nie ubywało, jak przy cudownym rozmnożeniu chleba.
Część krzyż pozostawiona w Jerozolima została zrabowana przez Persów na początku VII wieku. 14 lat po rabunku i 300 lat po odnalezieniu krzyża przez Helenę cesarz bizantyjski Herakliusz zorganizował wyprawę wojenną, w ramach której odbił drogocenną pamiątkę. Przywiózł ją osobiście na powrót do Jerozolimy. W procesji uroczystej, odziany w przepyszne cesarskie szaty, chciał ją wnieść do Jerozolimy przez otwartą jeszcze wówczas wschodnią bramę, zwaną Złotą albo Piękną – tę samą, przez którą nasz Pan wjechał do miasta na osiołku w Niedzielę Palmową. Ale krzyża wnieść się nie dało. Cesarz nie był w stanie zrobić ani kroku. I wówczas – jak ongiś cesarzowej Helenie – z pomocą znów przyszedł biskup Jerozolimy, który powiedział Herakliuszowi, żeby wiochy nie robił tymi złotymi ciuchami, tylko ubrał się normalnie, jak człowiek. Co cesarz uczyniwszy, bez trudu odzyskaną relikwię na miejsce wprowadzić zdołał.
Onegdaj były dwa święta: znalezienia i podwyższenia krzyża. Pierwsze świętowano 3 maja, drugie 14 września. Między pierwszym a drugim był czas ciężkiej harówki na roli, poprzedzonej modlitwą dni krzyżowych. Te dwa krzyżowe święta miały zapewnić błogosławieństwo na letni czas. Najpierw chroniąc od trwogi w czas letnich burz i nawałnic. Bowiem Chrystus, co umarł na krzyżu, zbudzony przez płynących z Nim łodzią uczniów uciszył burzę na jeziorze a w ich strwożone serca wlał balsam odwagi. Następnie przypominały o zaufaniu złożonym w Panu: skoro ona żywi ptaki niebieskie i krasi lilie polne, jakże miałby nie pobłogosławić człowiekowi, co w pocie czoła chleb wygrzebuje z roli. A zaufanie chroni przecież przed małodusznością, żeby człowiek w swoim zatroskaniu niedziele i święte dni uszanował – których zresztą latem nie jest z powodu prac polowych za wiele – bo i tak zdąży w porę wszystko pole obrobić.
Potem papież Jan XXIII uznał, że „znalezienie” i „podwyższenie”, to tak, jak dwa podwójne znaczki w klaserze, że się dublują. I dokonał liturgicznej komasacji, pozostawiając tylko 14 września jako dzień upamiętniający znalezienie podwyższenie krzyża Chrystusa – dwa w jednym.
Wróćmy jeszcze na koniec do znaleziska Heleny: dlaczego trzy krzyże i trzy gwoździe? Trzy krzyże – bo z Jezusem zostali krzyżowani dwaj łotrzy. A trzy gwoździe? Tylko trzy? Tłumaczono to w tradycji tak, że Jezusa przybito nimi do krzyża, zaś łotrów przymocowano do ich krzyży powrozami. Tak się też często pokazuje grupę Ukrzyżowania w sztuce.
Na obrazku – tak wygląda florencki fresk Agnolo Gaddiego (1380), ukazujący znalezienie oraz identyfikację krzyża.