– Smoku, smoku, dlaczego nie ziejesz ogniem? – Nie pali mi się… – odpowiedział potwór niesłychanej wielkości, mający postać smoka albo węża zadławcy, jak pisał o nim ksiądz kanonik Jan Długosz w kronice swej zacnej.
Stanęliśmy dzisiaj z Andrzejem i Andrzejowym Kubą pod liczącą już z górą pół wieku rzeźbą Bronisława Chromego, przedstawiającą potwora, który dla zaspokojenia żarłoczności swej porywał bydlęta i trzody, nie przepuszczając nawet ludziom. Rzucano mu co dzień trzy ścierwa. Az Krak nakazał one ścierwa wypełnić wewnątrz siarką, próchnem, woskiem i żywicą, a zapuściwszy tliwem – czyli podłożywszy w tym bigosie nieco ognia – rzucono je smokowi, który z wrodzoną żarłocznością je pochłonął, a następnie dręczony palącą przekąską legł u żywota postradał. Dodać jeszcze wypada, że profesor Chromy jest autorem między innymi metaloplastyki w ołtarzu głównym i stacji Drogi Krzyżowej w bielskim kościele Serca Jezusowego, które podobnie jak Smok Wawelski też ogniem nie zieją.
A smokowi rzeczywiście się nie pali, bo stanowiąca jego współczesne trzewia instalacja gazowa jest już stara, palnik wilgotnieje, elektronika która tym wszystkim kieruje zawodzi i po prostu, po polsku: nie da się. A był czas, że bestia rzygała ogniem co pięć minut 24/7.
A myśmy z Andrzejem i Andrzejowym Kubą do tego Krakowa rowerem pojechali, każdy swoim oczywiście. Niby chodziło o krajobraz, adwenczer i rekonesans Wiślańskiej Trasy Rowerowej na odcinku, który w 1574 roku, po niespełna roku królowania Henryk Walezy pokonał, tyle że w odwrotną stronę, to jest spod zamku w Oświęcimiu, gdzie Heniu po pierwszym dniu drogi zanocował. Szło raczej o oszczędność, bo po co piniondze na pociąg albo autobus wyrzucać, kiedy pedałowanie nic nie kosztuje. Ze smokiem o palących problemach pomówiwszy, wróciliśmy do Tyńca, choć już raz wedle zacnego opactwa przejeżdżaliśmy, jako iż tutaj umówieni byliśmy z Andrzejową Kasią, która nam podwózkę powrotną zapewniła.
Łącznie licząca 90 kilometrów wycieczka zajęła nam blisko 5 godzin. Trasa znakomita, dość dobrze oznakowana, w większości asfaltowa i po koronie wału wiślanego, nie licząc fragmentu od Oleśnej przez Łączany i Facimiech do Ochodzy, gdzie między samochodami ździebko trzeba było się przepychać.
Dziękuję Kasi, Andrzejowi i Kubie Garbieniom: jesteście WIEEELCYYY!