Chodziłem po kolędzie po strasznie zapsionym bloku: york rulez, ale inne osobniki też były.
Jeden z nich przyskoczył do mnie dość energicznie.
– Proszę się nie bać – uspokaja właścicielka – on nie gryzie.
– Nie gryzie? – pytam. – To jak je?
– Połyka – mówi pani.- Ja właśnie nie boję się, że mnie ugryzie, tylko że mnie połknie…
Moi koledzy mieli jeszcze inne przygody. Jednego właścicielka pieska też przekonywała: nie trzeba się bać, on jest NIEKĄSATY…
Innego kolegę pani poczęstowała: filiżanka kawy i talerzyk serniczka. Piesek siedział pod stołem i strasznie warczał. Więc kolega pyta, czy on zawsze taki zły. A pani na to, że nie. Że tylko wtedy, kiedy ktoś je z jego ulubionego talerzyka…
Wróćmy jeszcze do mojego zapsionego bloku: na koniec mieszkanie, w którym psa ni widu ni słychu. Pytam, czy państwo nie mają jakiegoś. A oni, że nie. Więc uspokajam ich tisznerowskim: proszę się nie martwić, każdy ma swojego psa, na którego wcześniej czy później zejdzie…