O Perełce, która się ochrzciła dla Niepodległej, kochała Piłsudskiego, uciekła warszawskim szmalcownikom i była higienistką.
Bo nie wiem, czy kiedykolwiek ktoś na maturze o nią zapyta. A szkoda.
– Żeby nie ten goj, umarłbym teraz w Bronowicach spokojnie! – skarży się tytułowy bohater opowiadania Romana Brandstaettera „Ja jestem Żyd z Wesela” adwokatowi, z którym przyszedł omówić sprawę rozwodową.
– Jaki goj? – dziwi się adwokat.
– No ten…, Wyspiański!
Tytuł opowiadania jest właśnie taki, bo niewiele czasu trzeba było, żeby o Hirszu Singerze, bronowickim karczmarzu, nikt nie powiedział inaczej, jak właśnie „Ten Żyd z Wesela”. Literatura zrujnowała jego życie.
Karczma proboszcza
Singer wraz z żoną osiadł w podkrakowskich Bronowicach. Wydzierżawił karczmę od proboszcza krakowskiego Kościoła Mariackiego. Tak, karczmy w tamtych czasach najczęściej były w rękach proboszczów, którzy oczywiście nie prowadzili interesu osobiście, ale dzierżawili go Żydom. Podkrakowscy chłopi byli zamożni. Wszystko, czym obrodziły ich pola, czym ocieliły się i udoiły ich krowy, natychmiast znajdowało nabywców i konsumentów w królewskim grodzie. Więc mieli co przepuszczać w karczmie. Dość powiedzieć, że wkrótce Singer dokupił osiem morgów bronowickich pól. On prowadził karczmę. Jego żona – Debora – gospodarstwo. I rodziła mu dzieci. Najmłodszą z ich piątki była urodzona w 1881 roku Perel – Perełka. Nikt jej jednak tak nie nazywał. Rodzeństwo wołało na nią „Pepka” albo „Pepa”. Tak samo koleżanki z Bronowic. A najwięcej Pepka koleżankowała się z córkami Mikołajczyków. Jedna z nich wyszła potem za mąż za Tetmajera. A druga – za Rydla. I właśnie z powodu koleżeństwa i sąsiedztwa Pepka została zaproszona na to wesela, na którym ten goj, Wyspiański, zamiast podjeść sobie solidnie i upić się, jak wszyscy, zaszył się gdzieś w kącie i – patrząc spode łba – snuł te swoje literackie wizje. Czym on musiał napchać swoją fajkę, że umyślił sobie jakiegoś Chochoła, którego Pepka miała zobaczyć za oknem, a następnie zaprosić do udziału w zabawie?
Pielęgniarka
W każdym razie – jak utrzymuje Singer w opowiadaniu Brandstaettera – to wesela zrujnowało Singera. Rzeczywiście niedługo potem rozwiódł się z Deborą i zamieszkał w żydowskim domu starców na krakowskim Kazimierzu. A Pepka przeniosła się do Krakowa. Siostra Rydla – Anna ( w „Weselu” Haneczka) – była współzałożycielką Uniwersyteckiej Szkoły Pielęgniarek i Higienistek w Krakowie. Namówiła Singerównę, żeby została pielęgniarką. Pepka ukończyła kurs pielęgniarstwa prowadzony przez krakowskie siostry szarytki w 1914 roku. Jak w sam raz wybuchła wojna. Więc natychmiast zatrudniono ją w szpitalu wojskowym. Pielęgnowała także Legionistów. Być może w takich okolicznościach zetknęła się z Piłsudskim, w którym – niemal dosłownie – była przez całe życie zakochana. Złośliwcy utrzymywali nawet, że została jego kochanką, choć to bzdura jest wierutna. Pomieszkiwała w kamienicy Rydlów przy ulicy Loretańskiej, nieopodal klasztoru kapucynów. I wówczas, podczas wojny, obiecała Rydlowi, że jeśli Polska odzyska niepodległość, to ona chrzest przyjmie. Rydel tego nie doczekał. Umarł na wiosnę 1918 roku. W listopadzie przyszła niepodległość. W październiku 1919 w Kościele Mariackim Pepka przyjęła chrzest. Obrała sobie imię „Józefa”. Nie wiadomo, czy chodziło więcej o spolszczenie „Pepki” czy też o postać z pogranicza Starego i Nowego Testamentu. Chrzestnymi zostali Tetmajer i Anna Rydlówna.
Mocna metryka
W Niepodległej przez jakiś czas Józefa pracowała w krakowskim kuratorium oświaty jako referentka do spraw higieny szkolnej. Potem prowadziła własną działalność – jako pielęgniarka i fizjoterapeutka. Aż przyszła kolejna wojna. Nie nosiła opaski z Gwiazdą Dawida. Uniknęła zamknięcia w getcie. Rodzina Rydlów namówiła ją do powrotu do spokojniejszych Bronowic. „Załatwili” jej też w kancelarii parafii Mariackiej mocną metrykę chrztu na nazwisko Eugenii Gawlik.
– Zaraz, a dlaczego nie jej własną, z prawdziwym nazwiskiem? – ktoś zapyta. Bo jej własna metryka, choć prawdziwa, była guzik warta. Bo – umówmy się – Singer, to nie jest ultrakatolickie nazwisko. To po pierwsze. Po drugie: w prawdziwej metryce widniałaby prawdziwa data chrztu, a więc kobiety liczącej 38 lat. A raczej mało który katolik chrzci swoje dziecko wówczas, gdy ono osiągnie 38. rok życia. A jeśli ktoś nazywa się Singer i przyjmuje chrzest w wieku 38 lat, to kim ktoś taki był wcześniej? Buddystą? Więc znaleziono mniej więcej rówieśniczkę Józefy, niejaką Eugenię Gawlik, która przedwcześnie zmarła – o czym w metryce chrztu akurat się nie pisze. A nazywała się po katolicku i po katolicku została ochrzczona niebawem po narodzinach. I to była mocna metryka, na podstawie której znajomy urzędnik w krakowskim magistracie wyrobił Józefie mocną kenkartę.
Szmalcownicy
Ona nie umiała się odnaleźć w tych Bronowicach. Więc w 1942 roku pojechała do Warszawy. Tam dopadli ją szmalcownicy. To znaczy ludzie, którzy żyli z wyszukiwania Żydów. Zażądali okupu. Bo jeśli nie zapłaci, wydadzą ją Niemcom. Nie wiadomo jak, ale udało jej się wykupić. Przeżyła powstanie. Przez obóz przejściowy w Pruszkowie i czasowe schronienie w okolicach Miechowa wróciła szczęśliwie do Krakowa, gdzie dopełniła życia w danym mieszkaniu Rydlów przy Loretańskiej. Umarła w 1955 roku. Ma grób na Cmentarzu Rakowickim i swoją ulicę – jako Rachela – w Bronowicach. Rachela – z „Wesela”.
[zdjęcie: Józefa Singer w roku 1950 – fragment reprodukcji w Muzeum Młodej Polski w Bronowicach, domena publiczna]