Święty od komputera

Pewnie nikt by nie zgadł, że paulini – tak, ci z Jasnej Góry – to zakon… pustelników, żyjących w samotności i na odludziu.

15 stycznia – skądinąd w dniu urodzin Stanisława Wyspiańskiego – kalendarz wspomina ich patrona – św. Pawła Pustelnika. Co łączy go z komputerem?

SZWAGIEREK
Paweł dość wcześnie został sierotą. Jego siostra też. Ona, kiedy dorosła, wyszła za mąż. Paweł pozostał singlem, być może na utrzymaniu swojej siostry, co niespecjalnie podobało się jej mężowi. Toteż, gdy tylko wybuchło kolejne prześladowanie chrześcijan, doniósł na szwagra, że jest praktykującym chrześcijaninem. Pawłowi żal było rozstawać się z życiem, więc nawiał na pustynię. Nad strumieniem, nieopodal góry Syjon, znalazł sobie jaskinię, u wejścia do której rosła rosła palma daktylowa. Po dwóch latach prześladowania ustały, ale Pawłowi tak do gustu przypadła kwatera na odludziu, że postanowił nie wracać. A w postanowieniu tym raczył wytrwać aż do samej śmierci, czyli przez kolejne prawie 90 lat.

KWATERA
Mieszkał a jaskini. Kiedy zetlała na nim szata, zrobił sobie okrycie z liści rosłej palmy dobrodziejki. Pił wodę ze strumienia. Jadł daktyle, które rodziła rosła palma dobrodziejka. Niebiosa widząc jego zacność, ulitowały się nad Pawłem i oto pewnego dnia u wejścia do jaskini przysiadł czarny jak dusza prześladowcy chrześcijan kruk, który przyniósł pustelnikowi połowę chleba. Akurat w sam raz na cały dzień. I odtąd ten chlebowy kurier pojawiał się z punktualnością cesarsko-królewskiej kolei każdego dnia, przynosząc w dziobie połówkę chleba. Tylko raz miał miejsce wyjątek.

Św. Antoni Opat w rozmowie ze św. Pawłem Pustelnikiem.

ANTOŚ
Kilka dni przed śmiercią Pawła odwiedził inny zacny pustelnik – Antoni. Przyśniło mu się, że nad potokiem, nieopodal góry Synaj, w jaskini u wejścia do której rośnie rosła palma dobrodziejka, żyje już od dziewięćdziesięciu lat świątobliwy pustelnik. Przyszedł go więc odwiedzić. Rozmawiali cały dzień i całą noc. A kiedy kruk sfrunął przed wejście do jaskini o stałej porze, okazało się, że ma w dziobie nie połówkę, a cały bochenek. Paweł podał go gościowi, a gdy Antoni wyciągnął dłoń, bochenek przełamał się w pół, dając świadectwo braterstwa dusz konwersujących pustelników, których odtąd zwano kompaniją, czyli tymi, co wspólny, jeden bochenek chleba między siebie dzielą („panis” bo łacinie, to chleb, a „com” oznacza coś wspólnego).

LWY
Za kilka dni Antoni znów zaszedł do Pawła. Pewnie chleb mu zasmakował. Ale znalazł zacnego pustelnika w pozycji leżącej, z zamkniętymi oczami, klatką piersiową nieruchomą bezdechem oraz wszelkimi znakami wskazującymi na to, że Paweł żyć przestał. Ściągnął ze zwłok odzienie utkane z liści rosłej palmy dobrodziejki i owinął je w całun. Pawłowe odzienie liściaste zabrał sobie na pamiątkę i przywdziewał sam, ale tylko dwa razy w roku – na Wielkanoc i na Zielone Świątki. Tymczasem zaczął się martwić, jak w tak kamienistym gruncie mogiłę zdoła wykopać, by świątobliwego Pawła pochować. Ale oto w sukurs przyszły mu dwa lwy, co wyrosły jak spod ziemi i zacnymi pazurami dół w skalistym piachu wygrzebały, który na mogiłę pustelniczą wystarczył akuratnie.

Po lewej: Diego Velázquez – Antoni i Paweł. W lewym dolnym rogu Antoni urządza pogrzeb Pawłowi, z pomoca lwów dwóch, oczywiście.
Po prawej: Carlo Dolci. Wygląda, jakby Paweł karmił kruka. A tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Zwróćcie uwagę, jak ładnie utkana ta szata z liści palmowych.

BUDA
Potem Pawłowe relikwie przeniesiono do Konstantynopola. Skąd zrabowali je Wenecjanie. A kiedy król Węgier i Polski – Ludwik – dał łupnia Wenecjanom, stosowną kontrybucję kazał sobie nie tylko żywą gotówką, ale również szczątkami Pawła Pustelnika wypłacić. Pomysł ten zrodził się zapewne z faktu, że kilka dekad wcześniej madziarski zacny kanonik – Boldog Özséb czyli Euzebiusz z Ostrzyhomia – porzuciwszy kościelne dostojeństwa osiadł na górze Pilis, w pobliżu Pilisszántó, gdzie wkrótce klasztor wyrósł samych pustelników, którzy za patrona świętego Pawła Pustelnika obrali sobie, na cześć którego paulinami zwać się poczęli. Mnichów sprowadził na Jasną Górę książę Władziu Opolczyk, żeby mu obejście koło Czarnej Madonny oporządzali. Przybysze obrośli w potęgę. Dziś w Polsce mają ponad 20 klasztorów i – jeśli nie liczyć nielicznych bardzo wyjątków – właściwie sami po polsku mówiący ów zakon tworzą. A na madziarskiej ziemi w zasadzie niewiele po nich zostało. Ale to przez Turków, co bratanków Węgrów przez półtora wieku pod okupacją trzymawszy, nawet grób świątobliwego Euzebiusza zniszczyli, a relikwie Pawłowe trzeba było przed nimi, barbarzyńcami spod znaku półksiężyca, na zamku w Trenczynie ukryć, gdzie następnie wraz z całym dobytkiem spłonęły. Choć Wenecjanie teraz coś zęby szczerzą z sarkazmem, że oni podobno nie całe relikwie Pawłowe królowi Ludwikowi oddali, ale kto by tam wiarę dawał łotrom, co już na długo przed pandemią o tej porze roku w maskach po dzielni się gibali.

Koptyjska ikona. Po lewej, z laską i pismem – św. Antoni, opat. Po prawej – Pawełek: z krukiem, komputerem i dwoma lwami.

KOMPUTER
Paulini mają w swoim herbie taki obrazek: dwa lwy na palmę się wspinają, na wierzchołku której kruk z czymś krągłym w dziobie ląduje. No, ale tego to już nie trzeba tłumaczyć nikomu, kto sobie powyżej wszystko przeczytał. Natomiast Pawłowi jeszcze jedno zawdzięczamy: pomysł na maszynę liczącą, zwaną komputerem. Co miał robić biedny chłopina, mieszkając samotnie w jaskini na pustyni? Modlił się. Ambitnie. Chciał codziennie wszystkie 150 psalmów odmówić. Ale ich nie znał na pamięć, książeczki nie miał, zresztą czy czytać potrafił – nie wiadomo. Wymyślił sobie, że zamiast tego 150 „Ojcze nasz” codzienne zmówi. Liczył na palcach. Gubił się. Aż wpadł na pomysł. Zaczynał dzień od zbierania kamyków. Łaził po okolicy i zbierał. Kiedy miał ich 150, układał w małą pryzmę u wejścia do jaskini. I co „Ojcze nasz zmówił” – srrru!, jeden kamyk wyrzucał. Tak mu dobrze szło, że wkrótce liczbę ojczenaszów do 300 sobie podniósł. Potem inni poszli w jego ślady. Kamyki nazwali „paciorkami”, od łacińskiego słowa „pater” (ojciec), od którego modlitwa „Ojcze nasz” się zaczyna. I nawet jak już dużo później nie „Ojcze nasz”, ale „Zdrowaś Maryjo” na tych kamykach odliczali, to jeszcze nie od razu nazywano te kamyki różańcem, tylko pierwotnie z łaciny „computum”, czyli liczydłem. No i stąd mamy dziś komputer, czyli liczącą maszynę.