30 lipca: przypowieść o perle

Normalnie kiedy jakiś paproch wpadnie do mieszkania, to się zamiata, odkurza albo myje. I gotowe. Ludzie tak mają.

Ale małże – nie. Kiedy im do domu, do muszli, wpadnie jakiś paproch, to – zamiast się go pozbyć – obtaczają go, niczym kotlet panierką, tą samą substancją, z której zbudowane jest ich lokum. Dzięki temu małże mają co robić, a ludziska mają się czym cieszyć. W ten właśnie sposób powstają perły. Trzeba jedynie znaleźć odpowiednie morze, gdzie taka gadzina się plącze i zanurkować na jakieś 15-20 metrów, czyli z osiem pięter w głąb. Tudzież znaleźć egzemplarz, który właśnie perłę utoczył. Dlatego perły tak drogie są.

Stary Testament o perłach wyraża się nieco pogardliwie. Według takiego dajmy na to Hioba perły, owszem, nie są tanie, ale cenniejsza od nich jest mądrość (Hi 28,18). Aswerus, który panował nad 127 krajami od Indii do Etiopii, perłami wyłożył swój pałac – a kto bogatemu zabroni (Est 1,6)? I choć perły są znakiem piękna, wartości i wartości, nawet w Nowym Testamencie kojarzyć się będą pogaństwem, z Babilonem i wszeteczeństwem. Nie wiadomo, czym perły zawiniły apostołowi Pawłowi, ale strasznie cięty na nie był i przestrzegał białogłowy, by nie ośmielały się ich nieskromnie wkładać (1 Tm 2,9).

Apokalipsa przypisze perły niebu, twierdząc, że bramy Nowego Jeruzalem, czyli właśnie nieba, zostaną wykonane każda – a będzie ich dwanaście – z jednej, ogromnej perły. Takich wielkich pereł póki co jeszcze nie znaleziono. Największa znana dziś perła, wyłowiona przypadkowo przez filipińskiego rybaka sześć lat temu (w sieć mu się zaplątała), ma kształt nieregularny, trochę jak rogal czy coś, mierzy około 60×30 cm, waży 34 kilogramy i warta 100 milionów dolarów. Wcześniej za największą uchodziła Perła Allaha, wyłowiona w 1934 roku. Ważyła tylko niespełna 6,5 kilograma i wyceniana była na zaledwie 35 milionów dolarów.

Czy Jezus lubił perły? Musi, że tak, bo aż dwukrotnie Ewangelię, swoje Królestwo a poniekąd samego siebie przyrównywał do perły. Pierwszy raz, kiedy powiedział: nie rzucajcie swych pereł przed świnie (Mt 7,6). Czyli: nie narażajcie tego, co święte na profanację, nie głoście Ewangelii byle komu. To trochę podobne jest do tego, co teraz Olga Tokarczuk powiedziała o książkach, że nie dla idiotów. O zgrozo. Tylko, że kiedy Jezus mówi o tych świniach, to nie wyklucza nikogo z kręgu adresatów Ewangelii, tylko raczej chce nam powiedzieć: nie bądź świnią, bądź człowiekiem, najpierw trzeba stać się człowiekiem, żeby później stać się chrześcijaninem. Taka jest kolejność. To jest niesamowicie mądre: nie można mówić o sobie, że się jest wierzącym, jeżeli się nie jest człowiekiem. Święty Jan na to zwróci jeszcze uwagę: kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4,20). Czyli: kto nie jest człowiekiem, nie może być chrześcijaninem. Koniec. Kropka.

Drugi raz Jezus mówi o kupcu, który szukał drogocennej perły, a gdy ją znalazł, sprzedał wszystko i ją kupił (Łk 13,45n). Ewangelia jest tą perłą. Trzeba jej szukać. A kiedy się ją znajdzie, nie można powiedzieć „okej, znalazłem” i dalej robić swoje. Tylko trzeba zostawić wszystko i żyć nią. No nie jest to proste. Trzeba być strasznie zakręconym miłośnikiem pereł, żeby coś takiego zrobić.

Potem tradycja gnostycka a za nią chrześcijańska będzie utożsamiać Jezusa z perłą. Bo w dawnych czasach jeszcze nie bardzo wiadomo było o tych paprochach przeszkadzających małżom. Wierzono natomiast, że niebiosa potrafią pogodzić przeciwstawne sobie żywioły – ogień i wodę – i gdy błyskawica uderzy w wodę, dotknie muszli, wówczas rodzi się perła. Łagodniejsza wersja przyjmowała, że perły rodzą się z połączenia wody i zanurzonych w niej muszli z blaskiem księżycowym. Dowodzono, że perła wychodzi z wnętrza muszli, nie naruszając jej struktury – tak samo Jezus wyszedł z łona Maryi, nie naruszając jej dziewictwa. Ewangelie nie odnotowały, czy Maryja zwracała się do Jezusa per „Perełko Moja Droga”, ale biorąc pod uwagę tradycję, nie byłoby w tym niczego niestosownego. Dlatego my sami ośmielamy się wołać słowami kolędy z XVIII wieku: „Ach witajże pożądana Perło Droga z nieba. / Gdy świat cały upragniony Anielskiego chleba! / W ciele ludzkim Bóg jest skryty / na pokarm ludziom obfity. / Ciałem karmi, Krwią napoi, / by człowieka w chwale Swojej / między wybranymi policzył…

Nie będę pisał, że perły mogą być w różnych kolorach, nawet fioletowe i czarne, bo to wszyscy wiedzą. I że się je nie tylko odławia, ale też pozyskuje z hodowanych małży, a nawet wytwarza syntetycznie – to również wiadomo. Tak samo, jak oczywistym jest, że określenie „Barok” pochodzi od „barocco”, czyli nie do końca krągłej perły, którą – podobnie jak wiele innych kosztowności – używano do przesadnych zdobień. Powszechnie również wiadomo, że Małgorzata, to Perła jest – z łaciny.

Ale napiszę jeszcze o tym, jak sprawdzić autentyczność perły. Są trzy sposoby. Pierwszy: zanieść do jubilera. Chłop zna się na tym. Drugi: upuścić z wysokości dobrze ponad pół metra domniemaną perłę na idealnie gładką powierzchnię, na przykład szybę. Perła powinna się odbić jak piłeczka na jakieś 30-40 centymetrów. Trzeci: można perłę zanurzyć w occie. Jeśli się rozpuści, to znaczy, że była prawdziwa. Ha, ha.

A swoją drogą historia głosi, że Kleopatra założyła się raz z Markiem Antoniuszem o to, kto jakieś droższe żarcie przygotuje. I żeby wygrać zdjęła swój naszyjnik z pereł, rozpuściła w naczyniu z octem i wypiła. Że też jej zęby nie ścierpły… Ale – powtórzmy to z naciskiem – kto bogatemu zabroni.