Sprawa Mikołaja

Krasnal czy biskup? I co wspólnego z tą historią mają rodzina Griswoldów oraz Rosjanie?

Mikołaj, to żyjący na przełomie III i IV wieku biskup Miry, uwięziony podczas prześladowania Dioklecjana, uwolniony przez cesarza Konstantyna. Zasłynął własnoręcznym uspokojeniem burzy na morzu i uratowaniem żeglarzy oraz wsparciem trzema bryłami złota trzech panienek, które nie miały posagu i dla zdobycia go musiałyby kupczyć swą niewinnością. Od niepamiętnych czasów przynosił dzieciom prezenty, odziany w szaty biskupie, w mitrze na głowie i z pastorałem w ręku. Mikołaja, wraz z całą resztą świętych, wyrugował Protestantyzm, zwłaszcza amerykański. Tam na tego typu historie, podobnie jak na całe Boże Narodzenie patrzono jak na folklor i gusła. Ale też trochę żal było i dzieci zazdrościły katolickim rówieśnikom, że mają kogoś, kto im prezenta przynosi.

Taki trochę większy krasnoludek. Pierwsze inklinacje baśniowe pojawiły się 200 lat temu w Nowym Jorku.

Był w Nowym Jorku pastor Clement Clarke Moore. Jego dziadek był biskupem Kościoła Episkopalnego w Nowym Jorku. On sam wykładał literaturę biblijną w seminarium, zbudowanym na ziemi, którą podarował diecezji episkopalnej. Zresztą gostek był nieprzyzwoicie dziany po rodzicach, będąc właścicielem ogromnego areału na Manhattanie (dzielnica Chelsea i Houston Street powstały na gruntach, które sprzedawał – nie pytajcie za ile). Mamy początek lat 20. XIX wieku. Pewnie miał już powyżej dziurek w nosie ciągłego pytania swoich episkopalnych dzieci o świętego Mikołaja, który uszczęśliwia katolickie maluchy. Więc – podobno jadąc sanną – wpadł na pomysł, który następnie przelał wierszem jako „Odwiedziny Świętego Mikołaja” (A Visit of St. Nicolas). U nas się to tłumaczy jako „Noc wigilijna” albo „W noc wigilijną” od pierwszego wiersza rymowanego opowiadania: „’Twas the Night Before Christmas” (było to w Wigilię). Historia była dość wdzięczna: pewnego gościa budzi hałas, podchodzi do okna, a tam sanie zaprzęgnięte w osiem reniferów wylądowały na dachu. Z sań wyłazi katolicki biskup, przez komin schodzi do domu i w skarpetach suszących się przy kominku upycha prezenty. A na odchodnym macha do obudzonego gości i wrzeszczy: „Happy Christmas to all, and to all a good night” (Wesołych Świąt i dobrej nocy wszystkim). Mówi się, że utwór Moore’a jest najbardziej znanym wierszem amerykańskiego poety. A to ostatnie zdanie poszło jako powiedzenie i motyw świątecznych piosenek. Emelemnty lekko parodiujące tę historię można znaleźć w kultowej komedii „W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju”. Dokładnie w 90. minucie filmu (jest na CDA) Clark Griswold, który mimo prześladującego go pechapragnie zorganizować dla swojej rodziny idealne święta, leci klasykiem: „Happy Christmas to all, and to all a good night!”.

Karykatura Mikołaja pióra Thomasa Nasta.

Od 1823 r. wiersz Moore’a drukowały gazety przed każdym Bożym Narodzeniem. Amerykańscy protestanci średnio radzili sobie z przełknięciem katolickiego świętego. Jego historię i osobę traktowano więc w kategoriach raczej lekkich, a nawet satyrycznych. W 1881 roku rysownik Thomas Nast opublikował w „Harper’s Weekly” karykaturę świętego Mikołaja: w zwykłych, zimowych ciuchach, z fajką i naręczem prezentów. To był początek serii grafik, powielanych i kolportowanych na różne sposoby, które do końca XIX wieku kształtowały amerykańskie wyobrażenia o Mikołaju. Ale karierę Mikołaja jako siwobrodego staruszka w czerwonym ubranku i czapce elfa przypieczętowała nieodwracalnie dopiero kampania reklamowa Coca-coli. Mikołaj „wziął” w niej udział po raz pierwszy w roku 1931 za sprawą grafika Huddona Sundbloma. Odtąd co roku przez ponad trzy dekady, przed świętami pojawiał się nowy obrazek Mikołaja przynoszącego w prezencie wyjątkowy napój. To były małe historyjki. Jednego roku Mikołaj naniósł śniegu na butach, innym razem bezczelnie otworzył lodówkę, szukając Coca-coli: taki marketing w miejsce Adwentu. Przy okazji oficjalne „Saint Nocolas” skrócono do „Santaclausa”. I dziś, w pewnym uproszczeniu, przyjmuje się, że święty Mikołaj (St. Nicolas) – to jest nasz biskup, a Santaclaus, to krasnoludek.

Trudno dociec, gdzie narodziła się tradycja świętego Mikołaja od prezentów. Stawiałbym na Niderlandy. Tutaj Sinterklaas (to skrót od Sint Nocoklaas, w innych krajach skraca się jeszcze bardziej i mówi po prostu „Święty”) przybywał drogą morską z Hiszpanii. Miał ciemnoskórego pomocnika Zwarte Pieta. To podobno echo legendy o tym, jak prawdziwy św. Mikołaj wykupił z niewoli etiopskiego chłopca, a ten z wdzięczności do końca życia pozostał przy nim, by mu służyć. Sinterklaas przywoził prezenty konno, a Zwarte Piet właził z nimi przez komin i upychał w drewniakach, pozostawionych przez dzieci przy kominku. W ręku miał miotełkę do czyszczenia kominów. W naszej rodzimej tradycji przybrudzonego Zwarte Pieta utożsamiono z diabłem a jego miotełkę z rózgą. I tak już zostało. Ale już w Niderlandach straszono dzieci, że jak będą niegrzeczne, Zwarte Piet je zabierze na cały rok do służby w dalekiej, paskudnej Hiszpanii. U nas z gróźb przesiedleńczych zrezygnowano na wymachiwaniu rózgą kończąc.

Jedna z leciwych reklam znanego napoju z Santa Clausem w roli głównej.

Dzieci niderlandzkie były powściągliwe i niewymagające: w ramach pojemnika na prezenty pozostawiały jedynie drewniaki. Amerykańskim maluchom przypadły do gustu skarpety. Jako iż są rozciągliwe, można więcej dobra w nie upchnąć. Paradoksem jest być może i to, że chociaż relikwie św. Mikołaja są w Bari we Włoszech, to tamtejszym dzieciom prezentów nie przynosi święty Mikołaj. Tylko święta Łucja.

Zarówno w Niderlandach jak i w krajach niemieckojęzycznych od czasów Marcina Lutra gorliwie zwalczano tradycję świętego Mikołaja jako ultrakatolicką. Jeszcze w XIX w. w niektórych szkołach publicznych obowiązywał absolutny zakaz Sinterclaasa.

Sinterclaas i Zwarte Piet. Chociaż Niderlandy są dziś mało religijne, to jednak z podziwu godną konsekwencją bronią się – jak widać – przed komercyjnym Santa Clausem.

Sto lat temu Mikołaja przechwycili Finowie. Dziennikarz radiowy – a radio miało wówczas ogromna siłę oddziaływania, by wspomnieć choćby historię Wellsa – Marcus Rautio puścił w świat i ugruntował legendę, że Mikołaj ma siedzibę w Finlandii. Na północno-wschodnim krańcu kraju jest Wzgórze-Ucho – tak się nazywa, bo przypomina ucho. I to właśnie tutaj mieszka Mikołaj, Wzgórze-Ucho służy mu do słuchania dziecięcych próśb i marzeń. Potem zrobiła się wojna Rusko-Fińska, w wyniku której wzgórze ostało się po niewłaściwej stronie wywalczonej granicy. Więc „dom” Mikołaja zlokalizowano 200 km dalej na południe, w stolicy Laponii Rovaniemi, przez którą przebiega linia koła podbiegunowego. Kiedy skończyła się II wojna światowa UNRRA zaczęła tutaj wysyłać pierwsze transporty z pomocą. W ślad za nimi przyjechała w odwiedziny do Rovaniemi wdowa po prezydencie Rooselvelcie Eleonora. Leosia zrobiła osadzie takie taki fejm, tyle luda zaczęło tu nagle zaglądać, że miejscowi wzięli się ostro do roboty i zbudowali dom, a później całą wioskę świętego Mikołaja. Dzieci z całego świata piszą listy do świętego Mikołaja i adresują właśnie na Rovaniemi. Sporo tych listów jest: w porywach do 700 milionów rocznie.

Rada języka polskiego nie tylko dopuszcza, ale wręcz zaleca pisanie „świętego mikołaja” z małych liter wówczas, gdy nie chodzi o biskupa Miary, ale o zwyczaj albo udawanie postaci. Powinno się zatem pisać „na świętego mikołaja dostałem klocki” oraz „wujek przebrał się za świętego mikołaja”.