Deska

Rzecz o kawałku drewna, który łączy grób z ratunkiem.

Można powiedzieć o czymś – o przyjaźni, o miłości, wierności, wdzięczności albo pamięci – „na zawsze”. Ale brzmi to jakoś mdło i nieprzekonująco. Ale kiedy powie się „do grobowej deski”, zyskuje się na wiarygodności. Skąd się wzięła „grobowa deska”?

Ktoś pomyśli, że chodzi o trumnę. Ale trumna, to raczej kilka desek. Niektórzy śmieją się nawet, że ten, kto leży w trumnie, powinien nazywać się „deszczyk” – bo ma ubranie z desek. A to, co leje się z chmur, powinno się nazywać „niebo-szczyk”, bo tym czymś niebo, hm, strzyka, jak dziad – śliną.

Grobowa deska może zapowiadać trumnę, ale nią nie jest. W Starejpolsce istniał zwyczaj: jeżeli ktoś miał ciężkie konanie – męczył się, mordował i nie mógł wyzionąć ducha – kładziono go na specjalnie przygotowanej desce. To był płasko wystrugany kawałek klonu, gdyż drzewo to miało moc odpędzania złych duchów. Deska musiała być czysta, wyheblowana do słojów, niczym nie malowana. Kładziono na nią konającego. To była ostatnia deska ratunku: albo ożyje, albo umrze spokojnie.

Podejrzewano przy tym, że ciężkie konanie jest wynikiem walki, jaką złe duchy toczą ze świętym Michałem Archaniołem o człowieka, czego doświadczyć miał sam Mojżesz (por. Jud 1,9). Kiedy więc konającego położono na ostatniej desce ratunku, pukano w nią dla odpędzenia Złego od wezgłowia nieszczęśnika. Stąd wziął się też zwyczaj „pukania w niemalowane drewno”. Ile razy w domu zaczęło się dziać coś, o co podejrzewano działanie demonów – dym szedł na izbę albo w kominie coś wyło – wyciągano z zapiecka grobową deskę i pukano w niemalowane drewno klonowe. Następnie grobowe deski – ostatnie deski ratunku – zniknęły, a zwyczaj pukania w niemalowane drewno pozostał, choć w celu jego uskutecznienia stuka się w to, co jest pod ręką, czasami nawet w płytę paździerzową, albo inny erzac drewna.

Deska w Biblii pojawia się obficie w 36. rozdziale Księgi Wyjścia, gdzie mowa jest o materiałach użytych do budowy Przybytku. Jako szczególna „deska ratunku” występuje także w Dziejach Apostolskich (Dz 27,44), w opisie katastrofy okrętu, którym wieziono uwięzionego świętego Pawła, a który to okręt rozbił się u wybrzeży Malty. Wszyscy ocaleli, Nawet ci, co nie potrafili pływać, gdyż dodryfowali ku brzegowi uczepiwszy się desek lub resztek okrętu.

Nie do końca wiadomo, skąd w języku polskim wzięła się deska. W staropolszczyźnie mówiono „cka”, albo „dska” i to się przekształciło we współczesną „deskę” – mówią jedni. Inni łączą z greckim i łacińskim „dyscusem” – płaskim kawałkiem drewna, który utożsamiano z talerzem-miską, a nawet ze stołem, który w czasach starożytnych był deską kładzioną na ziemi albo na podłodze. Dopiero później owej desce przyprawiono nogi i dzięki temu współczesny stół wygląda tak, jak wygląda. Dzisiaj modne staje się serwowanie siermiężnego jadła na deskach a nawet w „korytach” (cóż, polityka wkrada się wszędzie). Taki rodzimy powrót do przeszłości…