Traktat o zapalaniu lampy

Nie tylko pewna sieć sklepów jest „nie dla idiotów”. Ewangelia również.

Pierwszym, który zląkł się ciemności był Adam. Podobno wszystko wydarzyło się jednego dnia: Najwyższy go uczynił na swój obraz i powołał do życia Ewę. I spożycie owocu zakazanego oraz wypędzenie z Raju – wszystko w jednym dniu. Kiedy Słońce zaczęło zachodzić, Adam wyląkł się, że ciemność będzie jeszcze jedną karą. W rozpaczy podniósł dwa kamienie, w gniewie na samego siebie uderzył jednym w drugi. Posypały się iskry. Był ocalony. Odkrył ogień.

Rozniecić ogień, to była sztuka. Dlatego starano się go przechować, choćby żarzący się węgielek, okryty kołdrą popiołu, żeby nie wytlił się do końca. Kobieta go pilnowała. Strażniczka ogniska domowego – tak o niej mówi się do dziś. Wieczorem wystarczyło rozgrzebać popiół, przyłożyć drzazgę, dmuchnąć lekko i pojawiał się płomyk, żeby zapalić lampę: glinianą miskę z oliwą i zanurzonym w niej sznureczkiem, który dawał nikłe światło. Można go było wyjąć więcej, ale wówczas zaczynał kopcić. Płomień odrobinę od iskry wystarczył jednak, by pokonać wszechobecną ciemność. Bo życie mocniejsze jest niż śmierć. Tak samo, jak miłość.

W ciemności czyha zło. Ciemność, to śmierć. Starożytni zawsze na noc zapalali lampy: Żydzi, Grecy, Rzymianie, wszyscy spali przy zapalonej lampce, choćby jednej, ale ustawionej tak, by było ją widać także z ulicy. Żeby nikt nie pomyślał, że dom jest opuszczony, że mieszka w nim tylko śmierć. Dziś, kiedy w żydowskim domu pali się światło Chanukowe, należy je umieścić tak, żeby było widoczne z ulicy: w oknie, albo nawet w specjalnej szklanej gablotce, jak akwarium, na zewnątrz.

Sąsiedzi obdzielali się światłem.
– Fos agaton! – wołał Grek przychodzący w odwiedziny z lampą w ręku. – Dobre światło!
– Haire fos! – odpowiadał gospodarz. – Witaj, bądź pozdrowione światło!

Zwyczaj dzielenia się światłem przejęli chrześcijanie. Na początku Wigilii Paschalnej, w Wielką Sobotę po zachodzie Słońca, poświęca się ogień, kapłan lub diakon wnosi zapalony od niego Paschał i naśladując Greka odwiedzającego sąsiadów woła „Światło Chrystusa” – przecież wiadomo, że to dobre światło. A wszyscy odpowiadają „Bogu niech będą dzięki”, a między wierszami: bądź pozdrowione, Światło.

Światło, to życie. Przy chrzcie zapala się światło świeci – odpala się od Paschału. To znak, że człowiek zaczął nowe życie. Że otrzymał je – jak to światło – od Tego, który jest Życiem.

Przed tabernakulum w kościele pali się światło. To, co jest w środku, to Życie. Kto spożywa ten chleb, nie umrze, ale będzie żył.

Przy trumnie zmarłego, a potem na jego grobie zapala się światło. Światłość wiekuista niechaj mu świeci – się śpiewa. Bo życie zmienia się, ale się nie kończy. Dolewa się oliwy do wiecznej lampki, wymienia się świece, ale światło pali się wciąż to samo…

Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz stawia na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą – mówi Jezus (Łk 8,16). Chyba, że jest się niespełna rozumu – można dodać. Nie upycha się światła pod kamiennym naczyniem ani pod kołdrą – to znaczy: trzeba być idiotą, by myśleć, że choroba lub śmierć pokona Życie. Dostałeś światło – zapaloną lampę, więc świeć. Otrzymałeś życie, więc żyj. Żyj nie w ukryciu, ale na świeczniku, żeby twoje światło świeciło innym. Dziel się światłem. Jeżeli inni zaświecą swoje lampy od twojej, twoje światło przetrwa. Jeżeli je zamkniesz garncem, zakryjesz łóżkiem, byle przeciąg ci je zgasi, byle podmuch – zabierze. To właśnie znaczą słowa: kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma (Łk 8,18). Kto ma umiejętność świecenia innym, dzielenia się światłem, będzie mu dodane tych, którzy zapłoną od niego. Kto nie ma tej zdolności i chęci, straci nawet tę cząstkę samolubnego życia, której tak naprawdę w pełni nie posiadał…

Dobre Światło. Witaj Światło. Witaj Życie… Ewangelia jest nie dla idiotów.