Ojciec

Józik miał tak piękną śmierć, jak gałąź jabłoni, gdy się obrywa pod ciężarem owoców.

Dwa dni przed śmiercią wyrwał się z domu. Do szpitala.

Po południu – przed śmiercią – opleciony pajęczyną przewodów diagnostycznych i kroplówek, powiedział – niepoprawnie uśmiechnięty – że szpital jest piękny, jedzenie jest pyszne, lekarze są mili, pielęgniarki wspaniałe, a poza wszystkim on się znakomicie czuje i w ogóle: idzie ku lepszemu. Jak to Józik.

Wieczorem odebrałem telefon. Przyjechałem, usiadłem obok. Ująłem jego dłoń i w myśli zacząłem powtarzać Zdrowaśki, zwłaszcza po łacinie.

Pół godziny przed śmiercią nachyliłem się ku niemu.
– Tam na ciebie czekają – zacząłem szeptać powolutku. – Twój dziadek, na którego aniołowie, jak sąsiedzi w Dworach, wołają „Szabelka”, bo paraduje po niebiańskich ścieżkach w mundurze porucznika CK Armii z bronią przy boku. Tata w czapce kolejarskiej na głowie, w samej koszuli i podwiniętych spodniach stoi w beczce do połowy wypełnionej kapustą do kiszenia. I zaraz weźmie cię na ręce, jak opowiadałeś wspominając dzieciństwo. Brat Tolek, z dziurą w piersi po niemieckiej kuli, która dosięgła go we Wrześniu w Narolu, da lizaka. Marian ponosi „na barana”, Alek poczęstuje winem agrestowym z pękatego dymiona i papierosem, ale żeby nikt nie widział. Cyryl znów założy się z tobą, że nie zjesz podwójnego kawałka tortu i nie dasz rady popić szklanką herbaty osłodzonej dziesięcioma łyżeczkami cukru. Marysia przyjedzie na rowerze, który jej dałeś w prezencie – kupiony za pierwszą wypłatę. Mama przytuli i każe potrzymać świecę – tę ze zdjęcia zrobionego jeszcze przed wojną, zaraz po pierwszej komunii. A na końcu przybiegnie cała w skowronkach siostra bliźniaczka, która umarła w niemowlęctwie na szkarlatynę. Nie poznasz jej, tak urosła. Zaraz, jak ona miała na imię…?

Kwadrans przed śmiercią Józik otworzył oczy.
– Idziemy spać – powiedział pewnym głosem. – Pa.

Próbowałem liczyć omdlewające oddechy. Cyferki tętna robiły się coraz mniejsze. Jakby ktoś windą zjeżdżał piętro po piętrze. Zrobiło się nagle cicho jak na sali koncertowej, nim rozlegną się gromkie brawa. Na monitorze nie było końcowych napisów. Tylko prosta linia i czerwone światełko, niczym wieczna lampka w kościele. Gałąź jabłoni oberwała się pod ciężarem owoców.

Pogrzeb mojego Taty – w sobotę 24 września: o 15:00 Msza św. w kościele św. Jana Chrzciciela w Bielsku-Białej Komorowicach, następnie złożenie trumny z ciałem w grobie na cmentarzu przy ul. Grunwaldzkiej.

[Fotografię zdjęto trzy lata temu, na 90. urodziny Józika. Kawałek wuzetki został przez Zacnego Jubilata zjedzony przy akompaniamencie kawy, z pominięciem niegdysiejszej „zakładniczki” – szklanki herbaty osłodzonej dziesięcioma łyżeczkami cukru. Oczywiście po wcześniejszym zdmuchnięciu i usunięciu „cyfrowych” świeczek.]