29 lipca: Marta, Maria i Łazarz

Marta gotuje i sprząta. Marysia zasłuchana i zapatrzona w Jezusa. A Łazarz – jak Pan Bóg – po prostu jest. 29 lipca wspominamy rodzeństwo z Domu Biedaka.

Jan_Bruegel i Rubens tak widzieli gościnę Betanii.

Tak tłumaczy się na polski nazwę Betanii – „pewnej wsi”, w której mieszkało rodzeństwo. Kiedyś to było wspomnienie tylko samej Marty. Ale papież Franciszek dokooptował resztę rodzeństwa i od 2021 roku pamiętamy o całej trójce.

Dlaczego sama Marta? Bo ona jedyna z całej trójki się odzywa. Marysia tylko nogi Jezusowi natłuszcza olejkiem. Rozbija flakonik z alabastru czyli półprzezroczystego gipsu. Wylewa rozpuszczony w oliwie sok, wyciskany z korzenia nardu. Nard rośnie w Indiach i jest bardzo drogi. Judasz szacuje go na 200 denarów, czyli coś koło 20 tysięcy złotych. Marysia robi to po cichu, sześć dni przed Paschą, czyli niecały tydzień przed ukrzyżowaniem Jezusa.

Łazarz milczy jak zaklęty. A po wskrzeszeniu marsowe ma oblicze. Legenda mówi, że po śmierci zobaczył niebo, czyli takie rzeczy, że tu na ziemi już nic go nie mogło cieszyć, więc po wskrzeszeniu nigdy więcej się nie uśmiecha. Inna legenda podaje, że po Zielonych Świątkach, faryzeusze i uczeni w Piśmie zapakowali go wraz z siostrami na statek, w którego dnie wydłubali dziury i zepchnęli w morze, żeby się potopili. Ale stateczek nie tylko nie zatonął, leszcz szczęśliwie dotarł do wybrzeży Galii. Rodzeństwo zeszło na ląd. Łazarz został biskupem Marsylii, Marta gotowała, a Marysia się modliła.

Praca w kuchni na pierwszym planie. W tle – Jezus z Martą i Marią. Velasquez.
Spokojny Jan Vermeer.

Marta była pyskata. Kiedy Jezus przyszedł wskrzesić z martwych Łazarza, doskoczyła z pretensjami: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł (J 11,21)! Żałoba przez nią krzyczała. Uspokoiła ją wiara: że nie umiera się na wieki, tylko na chwilę. Jezus jej powiedział: Ja jestem zmartwychwstanie i życie. A ona uwierzyła, tak jak wierzy się Mesjaszowi.

Najbardziej lubię scenę z Ewangelii Łukasza (10,38nn). Jezus przyszedł w gości. Marta sprząta i gotuje, a Marysia siedzi maślanymi oczyma wpatrzona w Jezusa i nie pozwala, by choćby najdrobniejsze Jego słowo upadło na podłogę. Więc Marta – pyskata, to już wiemy – podchodzi do Jezusa, bierze głęboki oddech i odpala rakietę: czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła! Zmęczenie przez nią krzyczało. Wiara ją uspokoiła: że życie polega na tym, żeby robić swoje. Bo w końcu nie wiadomo, czy Marysia pomogła Marcie, czy też nie, gdyż Jezus powiedział jedynie uspokajająco: troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. To nie jedyny przypadek, kiedy nie jesteśmy pewni, jak historia się skończyła. Z Tomaszem było podobnie. Jezus mu powiedział: dotknij ran, podnieś rękę i włóż do boku. Jan w Ewangelii zanotował tylko, że Tomasz powiedział „Pan mój i Bóg mój”. Ale już nie raczył nas poinformować, czy on w końcu dotknął tych ran Jezusa, czy nie. Więc teologowie do dziś się o to spierają.

Vincenzo Campi: na pierwszym planie Marta i ryby. Głęboko w tle: Jezus i Maria.

Ten kawałek o Marcie i Marii można odczytać na dwa sposoby. Pierwszy: Marta jest od roboty, a Marysia od modlitwy. Od życia czynnego i kontemplacyjnego – mówią wzniośle kaznodzieje, wywodząc stąd nie do końca uprawniony wniosek, że kontemplacja jest ważniejsza i bardziej wartościowa niż gotowanie obiadu. To tak, jakby do mnie przyszedł żebrak, że jest głodny. A ja mu mówię: co prawda mógłbym ci zrobić kanapkę, ale postanowiłem obdarować cię czymś bardziej wartościowym – pomodlę się za ciebie. Nie, modlitwa i praca nie są konkurencyjne, ale komplementarne, co najlepiej pokazał w swojej regule św. Benedykt.

Jestem fanem drugiego sposobu wytłumaczenia kawałka o Marcie i Marii. Marta – to Synagoga czyli Stary Testament, religia Izraela, która żyje przekonaniem, że tylko działanie, które ma na celu wypełnienie przykazań, prowadzi do zbawienia. Liczą się rytuały, uczynki, wysiłki i starania. A Maria – to Eklezja czyli Nowy Testament, chrześcijaństwo, które głosi, że zbawienie jest łaską, owocem miłosierdzia, trzeba tylko uwierzyć. A uwierzyć, to znaczy zapatrzeć się i zasłuchać w Jezusa.

Allori tak to odmalował.

Najfajniejsze jest to, że Marta i Marysia, to siostry. Judaizm i chrześcijaństwo – są rodzeństwem. Jak to w przypadku rodzeństwa bywa: czasem ktoś komuś pokaże język, nogę podłoży, pięścią pogrozi i powie „ty głupku”. Ale to nie zmienia faktu, że Ojciec jest ten sam.

Jest taki piękny midrasz. Kiedy Mesjasz przyjdzie na końcu świata, pobożni Żydzi zapytają Go: kto ma rację – Żydzi czy chrześcijanie, uczniowie Jeszui? Czy Ty już tu kiedyś byłeś, czy jesteś pierwszy raz? Wówczas ja podejdę do Mesjasza, pochylę Mu się ucha i wyszepczę: proszę Cię, tak bardzo Cię proszę – nie odpowiadaj na to pytanie…

Wszystkim Martom – imieninowe serdeczności!